Want to make creations as awesome as this one?

Transcript

Christopher Paolini

czasopismo detektywistyczne

Każda łamigłówka ma rozwiązanie, a każdy człowiek jakąś słabość.

NUMER SPECJALNY

5 maja 2021 r.

OGŁOSZENIE Biuro Detektywistyczne Pod Koroną zaprasza! Nie znalazłeś włamywacza? Okradł cię nieznajomy? Wstąp do nas! Gwarantujemy, że nie pożałujesz! Pracujemy codziennie w Józefowie, ul. Korony 13, od 7:00 do 21:00.Pamiętaj!Nawet Królowa Elżbieta II korzysta z naszych usług.

OGŁOSZENIE Biuro Detektywistyczne Walenty Ogar i Partnerzy informuje P.T. Klientów o otwarciu 10 maja 2021 r. nowego oddziału regionalnego w Józefowie ul. Parkowa 3. Zapraszamy do skorzystania z naszych usług oszukanych, zdradzonych, wykorzystanych i szukających sprawiedliwości. Jeśli potrzebujesz pomocy, nasi detektywi przywrócą ci wiarę w prawo.Walenty Ogar i Partnerzy wywęszą naprawdę wszystko!

Być jak Adaś Cisowski

Spotkanie z powieścią Kornela Makuszyńskiego „Szatan z siódmej klasy” zainspirowało nas, uczniów klasy 6a, do stworzenia cyklu opowiadań. Podążyliśmy w nich tropem pasjonujących zagadek kryminalnych oraz detektywów, u których umiejętność dedukcji idzie w parze z niecodzienną intuicją. Przez krótką chwilę byliśmy niczym Sherlock Holmes, panna Marple, Herkules Poirot i Adaś Cisowski. Zapraszamy do lektury. Redakcja – klasa 6a

POD LUPĄ

– Co, do diabła? – szepnąłem i zacząłem uwalniać nieprzytomnego chłopca ze śluzu. Zrobiło mi się niedobrze, ale nie ustawałem w wysiłkach. Byleby tylko wynieść go stąd jak najszybciej. Już wiedziałem, że nie była to zwykła zagadka detektywistyczna. Wreszcie dziecko było wolne. Leżało nieprzytomne. Przeszył mnie dreszcz. Delikatnie przyłożyłem ucho do kruchej klatki piersiowej, nasłuchując głuchego stukotu. Żyje! Trzeba stąd wiać! Z nieprzytomnym ciałem w ramionach nie było to jednak takie łatwe.

Zadrżałem ze strachu. Stare ładunki wybuchowe! Jak stare? Co tu się dzieje?– Trzeba ewakuować szkołę! – krzyknąłem. – Ale już!Zanim mój głos odbił się echem od grubych ścian, dyrektorki już nie było. Z krzykiem wybiegła z piwnicy. Ten wrzask wibrował mi jeszcze w uszach, gdy dobiegł mnie głos Kamila.– Szefie! Tutaj! – wskazywał na dziwną rzecz oblepioną śluzem. Dziecko. To było dziecko.

Budynek szkoły był ogromny. Tuż po wojnie mieścił się w nim szpital, ale teraz sale wypełniały szkolne ławki. W podziemiach budynku miały swój azyl starsze klasy. Za moich czasów też tam spędzaliśmy przerwy, z dala od smarkaczy z młodszych klas. To były czasy, westchnąłem. Jakby tak pomyśleć, dawno mnie tu nie było.– Panie detektywie! – rozległ się głos. To była dyrektorka szkoły. – Tutaj! Zapraszam do środka, bo jeszcze pan zmoknie! – Miała rację, padało, i to dość mocno.– A ja!? – krzyknął mój wspólnik Kamil.– Spokojnie, Kamil. Nie wspominałem dyrektorce, że mam wspólnika – odpowiedziałem. Gdy weszliśmy do środka, szkoła wydała się o wiele większa niż z zewnątrz.– To w tym korytarzu zniknął – przerwał ciszę głos dyrektorki. – Był jednym z najlepszych uczniów. Monitoring niczego

nie zarejestrował, a w czasie zniknięcia tylko woźna wyszła naprawić starą furtkę. – Można było przysiąc, że jej głos drżał.– Policja coś znalazła? – spytał Kamil.– Nie – odpowiedziała.– Typowe porwanie – stwierdził. – Pani pozwoli, że się rozejrzymy, dobrze? Gdy się tu uczyłem, nie było tylu sal. Większość nadal remontowano po wojnie. Pamiętam, że z kolegami bawiliśmy się w berka po podziemnych korytarzach. A po zabawie zawsze musiał ktoś na nas nakablować. Wstęp do podziemi był zakazany.– Muszę coś sprawdzić – powiedziałem do Kamila. Po minucie byliśmy już na miejscu. Podziemne korytarze. Królestwo półmroku i wilgoci. Zawsze mnie brzydziły. Gdy tam chodziliśmy z kolegami, czułem się nieswojo. I ten dziwny zapach: strachu i tajemnicy… Wszędzie kurz i pleśń. Nikt tu nie zaglądał od lat. Nagle zauważyłem tuż przy ścianie jakiś dziwny kształt. Co to może być?

Zaginione dziecko

Bam. Bam. Bam. Bez wahania pociągnąłem za dźwignię detonatora. KA-BUM!!! Wybuch był tak gwałtowny, że aż mnie odrzuciło. Po chwili ocknąłem się i spojrzałem na moje dzieło. Cały boczny tunel zawaliły głazy z ziemią. Obok leżało bezwładne ciało.– Kamil! – krzyknąłem. Podbiegłem do niego. – Kamil, obudź się! Wyjąłem komórkę i zadzwoniłem na pogotowie. Po kilkunastu minutach Kamil oraz uratowane dziecko byli w karetce. W szpitalu już na nich czekano. Zaginiony uczeń miał jedynie parę guzów. Kamil stracił częściowo pamięć. Nie pamiętał wyprawy detektywistycznej do szkoły i jej przebiegu. Gdy spytałem go o to, co widział, powiedział, że nic. Dziecko też mówiło, że pamięta niewiele. Chyba to, że weszło do podziemnych korytarzy. Tylko ja wiedziałem, co się tam stało. Czyżby było to stworzenie prehistoryczne? Może ptzretrwał tylko ten okaz? A może to wszystko było wytworem wyobraźni, bo za bardzo się bałem? Może w tych tunelach był jakiś stary gaz, co mi pomieszał w głowie? Niestety, tej zagadki na pewno nie rozwiążę. Witek

Zaginione dziecko

Starałem się biec, jak najszybciej mogłem. Nagle Kamil krzyknął: – AAAAAAAAAAAAAAA!!! Ten krzyk! Mrożący krew w żyłach wrzask strachu i paniki! Nie chciałem się zatrzymać. Moje nogi, posłuszne jakiemuś pierwotnemu instynktowi, chciały biec jak najdalej stąd. Ale zatrzymałem się i spojrzałem na Kamila. Patrzył w głąb jednego z bocznych korytarzy. Co tam widział?– TO COŚ TU IDZIE!!! – wrzasnął ochrypłym głosem. Czułem, że ziemia drży. Bam. Bam. Bam. Nagle rozległ się ryk. To nie był ludzki ani zwierzęcy głos. Już wiedziałem, czemu dziecko pokrywał śluz. Zobaczyłem, że Kamil, sparaliżowany strachem, nie potrafi zapanować nad paniką. Bam. Bam.Bam. Kolejny ryk. To coś podchodziło coraz bliżej! Nagle sobie przypomniałem. Przecież tu były ładunki wybuchowe! Od razu je znalazłem: ustawione idealnie.

Lipcowy poranek obudził mnie w połowie (chyba) pięknego snu. Przyśnił mi się turniej e-sportu. Byłem w składzie międzynarodowego e-teamu. Jako lider stanąłem do ostatecznej rozgrywki. Miałem za zadanie pokonanie w Arsenalu trzech przeciwników. Załadowałem strzelbę i już zamierzałem ruszyć do akcji, gdy słońce zaświeciło mi prosto w twarz. Sen skończył się w najmniej oczekiwanym momencie.– Tato, opuść żaluzje! – zawyłem i wcisnąłem twarz w poduszkę.– Wstawaj, synek – usłyszałem głos ojca, a później kroki oddalające się na schodach. Wiedziałem, że nic już nie wywalczę. Zwlokłem się z łóżka.– Nie jem śniadania – zadeklarowałem w jadalni. Ojciec tylko wzruszył ramionami i kontynuował posiłek. Przybiliśmy tradycyjną „piątkę” i usiadłem przy stole. Wbrew wcześniejszej deklaracji skusiłem się na „to i owo” z zestawu śniadaniowego mamy, po czym pomknąłem po schodach do swojego pokoju. Uruchomiłem komputer i chciałem zalogować się do gry. Postanowiłem, że nie dam sobie odebrać pięknych sennych wspomnień i dokończę walkę w realu. Tu jednak czekała mnie niespodzianka. Na ekranie komputera pojawiła się kłapiąca szczerbatą szczęką czaszka, a w słuchawkach zabrzmiał grobowy śmiech:

Ratunku! Mój komputer się zbuntował!

Ratunku! Mój komputer się zbuntował!

– Hu, hu, hu, Jareczku! Skąd zna moje imię?, zastanowiłem się natychmiast, bo przecież w grze funkcjonuję jako DarkPredator. Nie było jednak czasu na myślenie. Ekran zamigotał i zgasł, a potem na jego środku pojawiła się koścista łapa.– Bez wspomożenia nie ma przebaczenia – zabrzmiał głos i zagrzechotały kości ręki, która zdawała się prosić o datek. Jeszcze bardziej zdziwiony spytałem:– I?– I nie pograsz, dopóki nie zasilisz portfela biednego kościotrupa. – Grzechocząca ręka wyraźnie dawała znać, o co chodzi. – Nie licz na to, że mnie namierzysz albo usuniesz. Zostałem właśnie rezydentem twojego komputera.– Ile? – Byłem coraz bardziej zirytowany. Nie odpowiedział. Jak nakręcony gadał o blokowaniu sprzętu. W końcu usłyszałem:– Jeden satoshi całkiem mnie zadowoli. Gdy będziesz gotowy i przygotujesz przelew, wpisz z klawiatury kod: Xvc67b.– Ratunku, tato, komputer się zbuntował! – krzyknąłem przez uchylone drzwi. Odpowiedziała mi cisza. Zorientowałem się, że chyba jestem w domu sam. Zbiegłem na dół, aby się upewnić, ale na kuchennym stole znalazłem kartkę: „Spieszymy się do pracy, kochamy, pa – rodzice”.

Kilka pomieszczeń wyglądało wprawdzie jak po przejściu huraganu, ale miałem pendrive! Usunąłem przy pomocy dysku ratunkowego ostatnio zainstalowane pliki rejestru i uwolniłem się od kościstego potwora. Wówczas zacząłem śledztwo. Uruchomiłem kilka programów śledzących i już po chwili wiedziałem, że na pendrivie zainstalowano mi trojana, który replikował się na dysku twardym. Badałem ślady i po chwili ustaliłem sprawcę. Znalazłem też godzinę zainfekowania pendrive’a. Przypomniałem sobie, że Zbyszek siedzący obok mnie na zajęciach programowania nie wyszedł wówczas na przerwę w zajęciach. Pracował na prywatnym laptopie, którego adres w sieci dostarczył mi program śledzący.

Ratunku! Mój komputer się zbuntował!

Nic z tego. Łapa nie zniknęła. Groziła mi kościstym paluchem, a z głośników huknęło:– Będzie kara, hu hu hu! Odłączyłem zasilanie. Po ponownym włączeniu komputera na ekranie znów pojawiła się łapa, a nad nią napis: 2 satoshi. Przechlapane, pomyślałem. Zacząłem liczyć do dziesięciu. Przy stu dwudziestu trzech zdecydowałem stawić opór. Przypomniałem sobie, że tata przygotował dla mnie specjalny pendrive ratunkowy z wirtualnym dyskiem startowym. Przeszukiwanie mieszkania było żmudne, a nie chciałem dzwonić do taty, bo zaraz zacząłby pytać, co się stało. Po godzinie wreszcie mogłem przystąpić do działania.

Opadły mi ręce. Aż usiadłem z wrażenia. Liczyłem, że zaprzęgnę do roboty tatę, który czasem mi pomaga w nagłych komputerowych awariach, byłem jednak sam ze swoim problemem. A przecież chciałem grać! Wróciłem do pokoju i z niepokojem gapiłem się na grzechoczącą kościstą łapę. Kliknąłem myszką. Nic. Enter i escape również nie wywołały reakcji. Podobnie twardy reset, który zwykle pomagał w rozwiązywaniu kłopotów. Nie tym razem! W panice szukałem rozwiązania. Wszelkie próby powrotu do normalności nie dawały rezultatu.– Zhakowali mnie – zawyrokowałem wreszcie i ogarnęła mnie czarna rozpacz. Wtem spojrzałem uważniej na komputer. W jednym ze slotów migotała lampka pendrive’a. Przypomniałem sobie, że kopiowałem wczoraj fragmenty skryptu z ostatnich zajęć programowania. Zacząłem intensywnie rozważać wszelkie możliwości. Drogą dedukcji eliminowałem kolejne ślady, by wreszcie dojść do przekonania, że trzeba odłączyć komputer od sieci. Łapa nadal tkwiła na środku ekranu, domagając się datku. Wówczas wstrzymałem oddech i… wysunąłem pendrive.

Wieko poddało się ze zgrzytem, a oni nie mogli uwierzyć własnym oczom. Znaleźli skarb! Prawdziwy skarb: złote monety, brylanty, stare miecze.– Wow, Olek, ale nam się trafiło! Co z tym zrobimy?– Może kupimy prezenty rodzicom?– Ale jakie?– No nie wiem, coś wymyślimy. Poszli do galerii handlowej, lecz w żadnym sklepie nie przyjmowano starych monet ani sztabek złota. W jednym ekspedientka poradziła im, żeby zadzwonili po rodziców albo zgłosili fakt odnalezienia drogocennych rzeczy na policji. Tak też zrobili. Tym sposobem odnaleziony skarb trafił do muzeum. A chłopcy? Zostali wynagrodzeni za odkrycie, którego dokonali. Franek

Ratunku! Mój komputer się zbuntował!

Teraz miałem już pewność! Wybrałem numer komórkowy Zbyszka, a ten odebrał, jakby czekał na mój telefon. Na ekranie komputera ujrzałem jego rozbawioną twarz.– No i? – zapytał. Pewnie dobrze się bawił. – Co tak długo? – Zaśmiał się, a z głośników popłynęło znajome „hu hu hu”.– Będziesz błagał o litość – wysyczałem, ale nie czułem złości. Wreszcie obaj parsknęliśmy śmiechem. Od tamtej pory nie pozwalam nikomu korzystać z mojego sprzętu. Mimo to czasem we śnie widzę kościstą łapę, nad którą w zawrotnym tempie rośnie suma satoshi.satoshi – jedno satoshi to najmniejsza część Bitcoina (1 satoshi = 0,00000001 ฿). Daniel

Na tropie tajemnicy

Dwóch kolegów postanowiło pograć w piłkę na boisku oddalonym od domu. Ponieważ była to sobota, dzień wolny od lekcji, wybrali się zaraz po śniadaniu. W pewnym momencie jeden z nich, Adam, upuścił piłkę. Poturlała się daleko, na pole, a oni pobiegli jej poszukać. Nagle Olek, drugi chłopiec, wpadł do głębokiego dołu. Adam rzucił się na pomoc. Znalazł grubą i długą gałąź, po której Olek wspiął się na powierzchnię. Jednak gdy Adam szukał sposobu na wydostanie kolegi z tarapatów, Olek dostrzegł na piaszczystym podłożu dna zwitek papieru. Była to mapa z wyraźnie zaznaczonym punktem X. Jako że byli niedaleko, udali się w oznaczone miejsce. Stał tam ogromny dąb. W rozłożystej koronie chłopcy wypatrzyli kuferek. Wtedy Olek wdrapał się na drzewo i zabrał zdobycz na ziemię. Skrzynia była zamknięta, ale Olek przypomniał sobie o scyzoryku, który nosił ze sobą.

Niespodziewanie Wiesiek przystanął i wyjął z plecaka mapę. Tuż przed nim przejechało auto i go zasłoniło, a gdy odjechało, po Wieśku nie było śladu. Oprócz mapy. Leżała przy krawężniku i nawet z oddali wyglądała jak plan Warszawy. Chłopcy pochwycili ją i uważnie obejrzeli. Zaznaczono na niej jeden punkt. Postanowili udać się w to miejsce. U celu zauważyli Wieśka. Zmierzał w ślepy i ciemny zaułek Starego Miasta. Podążali za nim ostrożnie, bezszelestnie, aż trafili do... tajnej bazy jak z filmu science fiction.

– Chodzi o Wieśka. O to, co się z nim dzieje – wyjaśnił.– Fakt, jest trochę dziwny – przyznał Karol.– Widziałem, jak się skrada do drzewa Karka – dodał Witek.– Do czyjego drzewa? – spytali zdumieni chłopcy.– Takie nadałem mu imię. Zapadła cisza.– Mam pomysł – zaczął Maks. – Śledźmy go. Może zaprowadzi nas tam, gdzie przeważnie znika. Bo znika, prawda?– Najpierw spróbuję z nim pogadać – zdecydował Grzesiek. Rozeszli się do domów. W sobotę Grzesiek poszedł do Wieśka, lecz go nie zastał. Wpadł więc na pomysł, by pomówić z rodzicami kolegi. Ale niewiele wskórał. Powiedzieli, że nie wiedzą, co się dzieje z ich synem, a gdy go o to wypytują, zbywa ich albo wymyka się z domu, niby do kolegi. Dlatego w poniedziałek po lekcjach chłopcy postanowili śledzić Wieśka. Skradali się za nim najciszej, jak umieli.

Pewnego dnia na lekcji matematyki w klasie 6a Wiesiek zapytał:– Proszę pani. Czy mogę iść do toalety?– Możesz. Byle szybko! – odrzekła nauczycielka. Wiesiek wyszedł i... już nie wrócił. Lecz ten fakt zwrócił uwagę wyłącznie Grześka, dwunastolatka o przeciętnym wzroście, niebieskich oczach i brązowych włosach. W klasie siedział dwie ławki za Wieśkiem i już dawno zauważył, że kolega zrywa się w ten sposób z zajęć. Po powrocie do domu Grzesiek nie mógł przestać myśleć o zniknięciach Wieśka. Poza tym: dlaczego nikt oprócz niego ani trochę się tym nie przejął?– Jakby wszystkich zaczarował – zastanawiał się Grzesiek. Następnego dnia zwołał zebranie kolegów z klasy.

Tajemnicza wyprawa

– Mam! – wykrzyknął Wiesiek. W dłoniach trzymał coś, co przypominało pomkę do kół roweru. – To stwarzacz portali!– Sam wymyśliłeś tę nazwę? – spytał z ironią Witek. – A co, fajna? Chociaż masz rację. Jest beznadziejna. Wiesiek uruchomił stwarzacz i weszli do nowiutkiego portalu. Za pierwszym razem trafili do świata do góry nogami. Za drugim razem do świata Minecraft. I tak przez około pół godziny, zanim wrócili do domu. Z ulgą zjedli kolację i położyli się spać. Nazajutrz okazało się, że to był tylko sen. Janek

– Dobrze, już dobrze – odparł Wiesiek. – Znikałem z lekcji, żeby zbudować portal do innego wymiaru.– Że co?! – krzyknął Witek. – Czyli… chodzi o kosmitów?! Zwariowałeś?!– Daj mi dokończyć. Ta planeta to CZ1-ABDRJKL. Tutejsi kosmici nie lubią turystów i każdego chcą pochwycić.– Czekaj – rzekł Grzesiek. – Gdzie my jesteśmy? Na innej planecie?!– Tak – przyznał Wiesiek. Zapadła cisza.– Wszyscy wiemy, że znajdujemy się w okropnej sytuacji – odezwał się Maks. – Musimy ułożyć plan. Tylko jaki? W nocy ostrożnie wyszli z ukrycia. Popędzili do miejsca, w którym wcześniej znajdował się portal. Lecz okazało się, że przepadł. W oddali dostrzegli las. Już między drzewami spod ich stóp usunęła się ziemia. Wpadli prosto do opuszczonego składu broni. Rozejrzeli się po cuchnącym wilgocią pomieszczeniu.

Wiesiek był sam. Gorączkowo majstrował przy dziwnym metalowym okręgu, lecz gdy ich zauważył, czym prędzej go uruchomił i wskoczył do środka. Chłopcy rzucili się w stronę kolegi. Gdy okrąg zamigotał zielono-fioletowymi światłami, zdążyli chwycić się otaczającej go metalowej poręczy. Powietrze zawibrowało. Okrąg okręcał się coraz szybciej wokół własnej osi, po czym zniknął. Odskoczyli w ostatniej chwili. Wtedy usłyszeli tupot nóg i wydawane gromkimi głosami komendy. Czy to policja? W panice wypadli z bazy i skręcili w boczną uliczkę. Zdążyli jeszcze zauważyć, że miasto jest jakieś inne. Szare, ponure i smutne. Pełne pustych ulic i wyludnionych kamienic. Zaraz jednak znaleźli opuszczony dom i zaszyli się w nim na jakiś czas. Coś im mówiło, że nie powinni opuszczać kryjówki. A niebawem dołączył do nich... Wiesiek.– To...ty? – krzyknęli na jego widok.– Ćśśś – uciszył ich z pobłażliwym uśmieszkiem.– Wytłumacz nam wszystko, ale już! – zażądał rozgniewany Maks.

Tajemnicza wyprawa

Zrezygnowani już chcieli wyjść, gdy nagle Filip krzyknął tryumfalnie:– PIES! Z kąta pełnego pajęczyn wyciągnął małego, bardzo wychudzonego szczeniaczka. Wiedzieli, co to za jeden. Codziennie widzieli go po drodze do szkoły. Dzielili się z nim połową drugiego śniadania. Jak się tu dostał? Wtedy Filip popatrzył w czarne ślepia szczeniaka i oświadczył, że zabiera go do domu.

Mroczne zakamarki naszej szkoły

– Co tu robicie? – zapytała groźnie.– Nic. Daniela rozbolała głowa – oświadczyła Zuzia, choć Daniel wyglądał kwitnąco.– Gabinet lekarski już zamknięty – powiedziała poważnym tonem nauczycielka. – Lepiej idźcie już do domu. Poczekali, aż zniknie za drzwiami pokoju nauczycielskiego, po czym ruszyli na strych. Witek pierwszy, reszta za nim. Na miejscu otworzyli klapę w niskim suficie i weszli do ciemnego pomieszczenia tuż pod dachem szkoły. Włączyli latarki w komórkach, po czym uważnie przeszukiwali każdy skrawek podłogi, wszystkie zakamarki i mroczne kąty. Na próżno.

Pewnego razu podczas lekcji historii ze szkolnego strychu dobiegały dziwne odgłosy. Filip, Witek i Daniel postanowili zbadać, co to takiego. Kiedy zadzwonił dzwonek, pierwsi wypadli z sali. Schowali się w klasie od fizyki. Właśnie wtedy zauważyła ich Zuzia. Gdy dzwonek oznajmił rozpoczęcie kolejnej lekcji, jak torpeda wpadła do pracowni fizycznej.– Hej, co tu robicie? – zapytała z podejrzliwą miną.– A ty? – warknął Filip. – Czemu za nami łazisz?– Dajże jej spokój. Sprawdzimy, co hałasuje na strychu. Jak chcesz, możesz z nami iść – zaproponował Witek. Chciała. Kto by nie chciał? Zaczekali do ostatniego dzwonka. Szkoła wyludniła się, zostali tylko nauczyciele. Na przykład pani od biologii, zawsze taka uważna i spostrzegawcza. Teraz też nie przeoczyła niedomkniętych drzwi pracowni fizycznej i dochodzącej zza nich nieco przyciszonej rozmowy.

Mroczne zakamarki naszej szkoły

Witek poradził, by ukryć znajdę w plecaku. Filip wyjął z niego podręczniki i tym sposobem piesek bez trudu zmieścił się w środku. Wyszli ze szkoły. Daniel, Witek i Zuzia odprowadzili Filipa do domu. Trzymali mocno kciuki za obu. Teraz wszystko zależało od rodziców chłopca. Na szczęście po długiej rozmowie zgodzili się zatrzymać szczeniaka. Następnego dnia Zuzia, Witek i Daniel umówili się u Filipa. Chcieli nadać psu imię. Przyszli punktualnie i postanowili zgodnie, że pies będzie się wabił Roko. Filip W.

Wrócił do domu i sprawdził zebrane dowody. Oprócz rysopisu woźnej znalazł na miejscu zdarzenia dowód rzeczowy: niebieski pendrive. Były tam dane ucznia Jarka P., a wśród nich jego wyraźne zdjęcia. Przedstawiały chłopaka w ciemnej bluzie. Następnego dnia detektyw przyjechał do szkoły, żeby poszukać podejrzanego. Znalazł go i zawiózł na przesłuchanie. W trakcie rozmowy nie owijał w bawełnę. Zapytał wprost, czy to on ukradł szkolny komputer. Jarek P. przyznał się do kradzieży i oddał sprzęt. Wszystko jak zawsze rozstrzygnęło się po myśli detektywa. Przemek P.

Detektyw Jacek

Detektyw Jacek dostał zlecenie. Ktoś ukradł komputer w szkole podstawowej w Warszawie. Zatrudniła go dyrektorka Janina F. Jacek przyjechał do szkoły, żeby zobaczyć, czy złodziej zostawił jakieś ślady. W pracowni informatycznej uważnie zbadał miejsce przestępstwa.– Czy widziała pani podejrzanego? – zapytał Janinę F.– Chyba tak – odpowiedziała z wahaniem.– Jak wyglądał?– To pamiętam. Miał czarną bluzę, granatowe spodnie i brązowe trampki.– Hm. To niewiele – odrzekł detektyw. Był nieco rozczarowany.

Po lekcjach do Pawła podeszła Agata. Wypytywała go o tę dziwną sytuację i o różne rzeczy związane z tym, co podobno widział.– Daję słowo, że była przy sali od polaka. Tylko mi mignęła… – odpowiedział z ociąganiem.– Jak wyglądała? – zapytała Agata.– Czarna jak smoła i ogromna. Miała wielkie uszy, długi ogon i strasznie ostre kły.– E tam, pewnie ci się przywidziało. – Agata machnęła ręką.– Nie sądzę, wyglądała tak... realistycznie. Ale szybko uciekła. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.– Ach tak. W takim razie jestem ogromnie ciekawa, co to mogło być. Sprawdźmy to. Byli już przed szkołą. Nagle czarnym mercedesem podjechała mama Agaty i powiedziała, że podwiezie ją do domu. Dziewczyna zaproponowała Pawłowi, by zabrał się z nimi. Przy okazji obmyślą plan, jak wpaść na trop bestii.

Bestia

Pewnego zimowego dnia w klasie 8b odbywała się olimpiada historyczna. Uczniowie usiedli w ławkach i zadawali ostatnie gorączkowe pytania koledze lub koleżance. Nagle do klasy wbiegł przerażony Paweł. Wrzeszczał, ile sił w płucach:– Widziałem bestię!!! Zapadła cisza, lecz po chwili każdy zaczął się głośno śmiać. Oprócz Agaty, która siedziała cicho, w milczeniu. Była to miła i sympatyczna szatynka o błękitnych oczach. Tymczasem nauczycielka historii powiedziała ze zdumieniem:– Paweł, zlituj się! Nie rób sobie takich żartów. Dostajesz uwagę.– Nie żartuję!!! Widziałem ją na końcu korytarza, na drugim piętrze!!! – Paweł aż dygotał ze zdenerwowania. Klasa poderwała się z ławek i pobiegła na drugie piętro. Ale, jak można się było spodziewać, korytarz był pusty i cichy. Wszyscy wbili w Pawła rozzłoszczone spojrzenia. Oszukał ich! Aż huczało od pełnych oburzenia głosów, więc nauczycielka kazała się wszystkim natychmiast uspokoić. Wrócili do klasy, a Paweł, zgodnie z zapowiedzią, dostał uwagę za przeszkadzanie podczas konkursu i… zbyt wybujałą wyobraźnię.

– Co dalej ? – Paweł sprawiał wrażenie przygnębionego.– Za szkołą jest przejście. Odkryłam je niedawno. Od razu tam popędzili. Za kępą krzaków znajdowała się dziura w płocie, którą przecisnęli się na szkolne boisko. Rzucili się do drzwi. Jakimś cudem były otwarte. Wspięli się po schodach na piętro i poszli do miejsca, gdzie Paweł dostrzegł bestię. Było cicho. I tak przerażająco, że gdy zauważyli odciski łap na podłodze, wstrzymali oddech. Potem szukali innych dowodów na obecność bestii. Niespodziewanie… zgasły wszystkie światła. Z ciemności wynurzyła się ogromna postać. Wyglądałaby jak puma, gdyby nie błyszczała dziwnie. Zmierzyła ich rozjarzonymi ślepiami i wtedy… Paweł obudził się w swoim domu, a Agata w swoim. Wystraszeni i zdezorientowani pomyśleli, że to był tylko sen. Jednak coś im szeptało, że może jednak prawda? Następnego dnia jak zawsze spotkali się w szkole. Było im nieswojo. A gdy na przerwie omawiali zajście z poprzedniej nocy (lub sen, który przyśnił się im obojgu i, co najdziwniejsze, był identyczny), nagle na podłodze zaświeciło coś, co już widzieli. Odcisk ogromnej kociej łapy. Maja

Nie miał nic przeciwko temu. Potem zaszyli się w pokoju Agaty.– Od czego zaczynamy ? – zapytał.– Moim zdaniem w pierwszej kolejności musimy dokładnie zbadać miejsce, w którym widziałeś bestię.– No dobra, ale poczekajmy do jutra, bo szkołę już zamknęli.– Wcale nie musimy.– Chcesz się tam włamać?– Pewnie. I to zaraz, bo jutro nie będzie już żadnych dowodów na to, że coś tam było, ponieważ wszystko posprzątają.– No prawda. Ale… jak chcesz to zrobić?– Znam sposób. Pognali do szkoły. Było już ciemnawo, ponieważ dochodziła szesnasta, a zimą o tej porze zapada zmrok. Gdy dotarli na miejsce, zauważyli, że brama do szkoły jest zamknięta i nie da się przez nią przejść.

Bestia

Marzenie

Było mi bardzo przykro. Lecz kątem oka zauważyłam, że nie wszyscy śmieją się złośliwie. Dwóch chłopców uśmiechało się do mnie z jawną życzliwością. W czasie przerwy długo wahałam się, zanim do nich podeszłam. Odważyłam się i wtedy wyszło na jaw, że mamy wspólne marzenie. Oni również chcieli zostać detektywami! Ich rodzice pracowali w prawdziwym biurze detektywistycznym, więc już na starcie mieli nade mną przewagę: mogli się na nich wzorować. Och, jak im zazdroszczę, pomyślałam. W końcu jeden z nich zapytał:– Może się zaprzyjaźnimy? Jestem Antek, a to Olek. A Ty? Jak masz na imię?– Karina – odpowiedziałam bez wahania, uśmiechając się od ucha do ucha. – Miło was poznać. Od tamtej pory byliśmy nierozłączni.

Mam na imię Karina i pragnę zostać detektywem. Opowiem wam, jak w tak młodym wieku dołączyłam do grona najlepszych detektywów w naszym miasteczku. Usiądźcie wygodnie i słuchajcie. Kiedyś było inaczej. Zawód detektywa wykonywali głównie mężczyźni, kobiet zaś, mimo intuicji i spostrzegawczości, nie traktowano poważnie. Zawsze były pośmiewiskiem i obiektem drwin, tak było również w moim przypadku. Pewnego dnia pani na lekcji języka polskiego zapytała, kim chcemy zostać w przyszłości. Ja, która zawsze w głębi serca wiedziałam, co chcę robić, wykrzyczałam bez chwili zastanowienia:– Chcę zostać DETEKTYWEM! – Och, jak się wspaniale poczułam. Wreszcie to z siebie wyrzuciłam. Ale, ku mojemu zdziwieniu, cała klasa wybuchnęła śmiechem.

– To na co czekamy? Bierzmy się do roboty – rzuciłam i skierowałam się do wyjścia. Idąc w stronę sklepu, wypytywałam chłopców o szczegóły zdarzenia i o poszlaki.– Kiedy pani Agata obchodziła urodziny? Czy miała wtedy młotek? A… jaki tort podała na swoich urodzinach?... – Każdy szczegół był dla mnie ważny.– 13 grudnia. Nie, już na urodzinach młotek zniknął... Tak, na urodzinach był pan Wiesław i szybciej niż inni goście opuścił imprezę... – odpowiadali jeden przez drugiego.– Słuchajcie. Przy sklepie jest plac zabaw. Może coś go wiąże ze sprawą? – Próbowałam uporządkować wszystkie szczegóły.– SZYBKO, SPRAWDŹMY! Poszliśmy na plac zabaw. Szukaliśmy czegokolwiek, co mogłoby mieć znaczenie, ale na placu zabaw niczego konkretnego nie znaleźliśmy.

– A jaka to zagadka? – wystrzeliłam szybciej, niż pomyślałam.– Już mówię – ożywił się Olek. – Pani Agatka z sąsiedztwa jest przewodniczącą Rady Rodziców w naszej szkole. Zawsze na spotkania zabiera słynny młotek do uciszania rozmówców w trakcie ekspresyjnej dyskusji. Okazało się, że niedawno młotek zaginął, ale niebawem znaleziono go w wybitej witrynie sklepu z akcesoriami dla koni i jeźdźców. Wszyscy podejrzewają pana Wiesława, gdyż na ostatnim posiedzeniu groził pani Agatce. Nawet na jej urodzinach był nieprzyjemnie uszczypliwy. Od tamtej pory udają nawet, że się nie znają.– Pan Wiesław często przebywa we wspomnianym sklepie, gdyż jest posiadaczem dwóch klaczy. Pewnie chciał wrobić panią Agatkę – dodał szybko Antek.– Może się tym zajmiemy? Oczyścimy z podejrzeń przewodniczącą Rady Rodziców? – wykrzyczałam z entuzjazmem. – Ahoj, przygodo! Nadchodzimy!– Świetny pomysł. Ale do tego trzeba mieć niezbite dowody – odpowiedzieli jednocześnie chłopcy.

Marzenie

Spędzaliśmy każdą przerwę razem, dyskutując o nowych odkryciach detektywistycznych, gadżetach oraz nierozwiązanych zagadkach sprzed wielu lat. Byłam szczęśliwa. Ale pewnego dnia chłopcy byli dziwnie nieswoi. Zapytałam, co się stało. Antek opowiedział o zagadce kryminalnej, nad którą od dawna pracowali ich rodzice. Chłopcy martwili się, że jeśli jej nie rozwiążą, mogą stracić zaufanie burmistrza oraz społeczności miasteczka, w którym mieszkali.– Nasi rodzice pracowali nad tą sprawą zeszłej nocy – opowiadał dalej Olek. Miał zmartwioną minę.– No przecież to świetnie... Co, nie? – wtrąciłam, aby rozładować zbyt poważną atmosferę.– Tak, nawet tak doświadczonym detektywom jak nasi rodzice nie uda się w tak krótkim czasie wpaść na trop rozwiązania – kontynuował Antek.

Marzenie

Zaniedbany plac, zepsuta huśtawka. Wokół mnóstwo kamieni, o które można by się potknąć. I nic, co mogłoby nas naprowadzić na trop. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że coś tu musi być. Że to ważne miejsce dla naszej sprawy. Nagle usłyszeliśmy hałasy. Dochodziły ze sklepu z wybitą witryną. Wypadliśmy z placu zabaw. To pan Wacław kłócił się z właścicielem sklepu, że skoro kupuje u niego witaminy dla konia, na pewno tu zostawił swój plecak. Bo gdzie indziej? Teraz żądał jego zwrotu. Zdenerwowany właściciel tłumaczył natomiast, że właśnie w tym plecaku był młotek, którym wybito szybę, więc zaniósł go na komisariat.– PANIE WACŁAWIE! A więc przyznaje pan, że ukradł młotek pani Agatki i wybił nim szybę? – kontynuował sprzedawca.– Ależ skąd! JA? Co za bzdury! – dziwił się pan Wacław.

i zarazem przyjaciela zauważone i wykupione z transportu, którym miały jechać do rzeźni we Włoszech. Jednak w pewnej chwili okazało się, że plecak pani Agatki jest taki sam jak plecak pana Wacława, który zabrał go przez pomyłkę, a swój zostawił w sklepie. Ale skąd ta wybita szyba? I wtedy mnie olśniło! Na sklepowej podłodze leżały kamienie. Identyczne jak te na placu zabaw!

I wtedy wpadłam na genialny pomysł. Kiedy moje siostry kłócą się i oskarżają nawzajem, która czego nie zrobiła i na odwrót, aby je rozsądzić, mama zawsze mi powtarza:– Zrób KONFRONTACJĘ. Po mamie odziedziczyłam niesamowitą intuicję i wyczucie zachowania w każdej sytuacji. Bezbłędnie odczytuję intencje rozmówcy.– Ee..boo... Przepraszam panów, może nie warto w tym momencie się kłócić? Zadzwonimy po panią Agatkę i spytamy, co ma na ten temat do powiedzenia? – zapytałam dość ostrożnie wzburzonych mężczyzn. Gdy przyjechała pani Agatka, była bardzo mocno zaskoczona, że jej plecak ze słynnym już w miasteczku „narzędziem zbrodni” znalazł się w sklepie z witaminami dla koni. W tym samym, w którym pan Wacław, konie kochający nad życie, kupował lekarstwa. Wiśnia i Heniu, bo tak nazywały się konie pana Wacława, były bardzo schorowane i wymagały długiej i właściwej suplementacji. Miały wielkie szczęście, gdyż zostały przez swojego nowego właściciela

Tajemnica pana Miecia

Był to czwartek. Po skończonym WF-ie siedzieliśmy z kolegami w szatni. Jak zwykle nie mogliśmy się rozstać po lekcjach. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia! Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nasze głośne śmiechy. Jak zawsze usłyszał nas spostrzegawczy pan Miecio, nasz ulubiony dozorca.– Chłopaki, taka piękna pogoda, lećcie na plac zabaw! Ja w waszym wieku, jak tylko skończyły się lekcje, od razu dawałem nogę ze szkoły.– O, dzień dobry, miło pana widzieć. My bardzo lubimy naszą szkołę, tu jest naprawdę przyjemnie. Tak à propos, od pewnego czasu zastanawiamy się, co się kryje za tymi małymi drzwiami?– Przyjdźcie w poniedziałek, to wam wszystko opowiem, bo teraz muszę się brać do pracy. Mam dla was pięć zagadek, jak je rozwiążecie, wpadnijcie. Do widzenia, chłopcy!– Do widzenia, panie Mieciu.

Marzenie

– Już wiem, co się stało! – krzyknęłam podekscytowana. – Idąc na plac zabaw, widzieliśmy kilku chłopców, którzy z nudów kopali kamienie albo rzucali nimi w drzewo i w sroki. Popędziłam tam z Olkiem.– Hej, chłopaki, co tu robicie? – zapytał.– Nic, nudzimy się. Tu wszystko jest stare i zepsute – odpowiedział jeden. Po kilku minutach rozmowy dowiedzieliśmy się, że kilka dni temu chłopcy wymyślili zabawę, kto najdalej rzuci kamieniem. Przez przypadek wybili szybę w pobliskim sklepie, nawet o tym nie wiedząc. Namówiliśmy ich, żeby przeprosili właściciela sklepu i zaproponowali pomoc w ramach rekompensaty. Właściciel wycofał oskarżenie i skorzystał z pomocy chłopców, a mnie okrzyknięto Detektywem Roku. Całej naszej trójce zaproponowano staż w firmie detektywistycznej, w której pracowali rodzice Olka i Antka. Tak rozpoczęła się moja przygoda z rozwiązywaniem zagadek kryminalnych. Dowiedziałam się wtedy, że najbardziej zawiłe zagadki mają najprostsze i oczywiste rozwiązania. Kira

Szalony komputer

To był świetny dzień. Wszystko zapowiadało się pięknie, lecz do czasu. Zosia obchodziła właśnie trzynaste urodziny. W prezencie dostała nowy komputer, o którym marzyła od dawna. Po podłączeniu do prądu od razu się włączył. Dziewczynka odpaliła film, przyniosła popcorn i zaprosiła znajomych. Film był dosyć długi, bo trwał cztery godziny, więc choć wzbudził ciekawość oglądających, niebawem zasnęli. Zbudzili się dopiero rankiem i natychmiast rozeszli się do domów. Zosia usiadła przy komputerze i do wieczora grała w nową grę, aż przyszła mama i kazała wyłączyć rozgrzane niemal do czerwoności urządzenie. Ale Zosia nie posłuchała i grała całą noc... Rano była tak zmęczona, że poszła spać, a mama w tym czasie posprzątała dom i zaprosiła gości.

drzwi. Za nimi było bardzo ciemno i ciasno. Długim korytarzem szliśmy gęsiego. Nagle w oddali zobaczyliśmy kolejne przejście. Doprowadziło nas na boisko szkolne.– No, macie swoją tajemnicę. – Pan Miecio puścił do nas oko. Byliśmy odrobinę rozczarowani.– Co to za miny? Nikt oprócz mnie i was nie zna tego przejścia. I niech tak zostanie. Zachowajcie je w sekrecie. Jacek

Tajemnica pana Miecia

Byliśmy niezmiernie ciekawi, co kryje się za tajemniczymi drzwiami. Pan Miecio pracuje w szkole bardzo długo, więc wszystko o niej wie. Był dozorcą w czasach, gdy mój tata chodził tu do szkoły. W sobotę umówiliśmy się z kolegami na rozwiązywanie zagadek. Jestem dobry z geografii, dzięki temu rozwiązaliśmy pierwszą. Drugą rozwiązał Damian, który jest najlepszy z angielskiego. W trzeciej zagadce pomógł nam Władek – jest naprawdę znakomity z matmy. Czwarta i piąta zagadka poszła nam bezproblemowo, wszyscy lubimy informatykę. Czekaliśmy zniecierpliwieni do poniedziałku, co się kryje za tajemniczymi drzwiami.– Dzień dobry! Panie Mieciu, rozwiązaliśmy wszystkie zagadki! Dotrzyma pan słowa?– A pewnie. Chodźcie ze mną. Pan Miecio starym kluczem otworzył małe

– Pomyślisz o tym po lekcji, a teraz rozwiąż zadanie. Po zajęciach Zosia wróciła do domu, gdzie czekała mama z obiadem. Dziewczynka zjadła i poszła odrabiać lekcje, a potem odwiedziła koleżankę. Dwie godziny później wróciła i poszła spać. Gdy się obudziła, okazało się, że to wszystko było snem, a urodziny dopiero nadchodzą. Wiktoria

Szalony komputer

W środku wszystko było jak dawniej. Wtedy przy dziewczynce stanęła mama.– Co się dzieje? – zapytała ze zmartwioną miną. Zosia wszystko jej opowiedziała. Mama zaśmiała się i kazała dziewczynce pójść spać, bo chyba ma zwidy. Zosia nie protestowała, lecz później, gdy już się obudziła, znów usłyszała ten okropny głos. Na monitorze pojawiały się różne obrazki, a komputer wysyłał w jej imieniu setki wiadomości do różnych osób... Następnego dnia w szkole Zosia nie uważała na lekcjach. Nauczycielka zapytała o zadanie, a dziewczynka, zajęta własnymi myślami, nie słuchała jej. Myślała o komputerze.– Zosiu, co cię tak martwi? – zapytała nauczycielka.– Komputer. – Dziewczynka z trudem wróciła do rzeczywistości.– A co z nim nie tak?– Chyba się zepsuł.

Dziewczynkę obudził dziwny dźwięk. Jakby mówił do niej robot. Zerwała się i rozejrzała po pokoju. Nikogo oprócz niej nie było, a głos umilkł. Zosia ubrała się i poszła do gości, przywitała się, po czym zjadła śniadanie i znów wymknęła się grać na komputerze. Ale on nie chciał się włączyć! Zdenerwowana dziewczynka walnęła pięścią w monitor i usłyszała krzyk.– Auć! To boli! – dobiegło ze skrzyni komputera. Na monitorze pojawiła się smutna minka. Komputer zaczął szaleć! Ekran migotał wielobarwną mieszaniną przedziwnej grafiki.– On zwariował! Przestraszona dziewczynka wybiegła z pokoju. Ale cóż to? Komputer ją gonił?! Przynajmniej tak wydawało się zmęczonej Zosi.Zatrzymała się dopiero w kuchni. Odetchnęła głęboko, po czym zawróciła do swojego pokoju. Zakradła się aż pod drzwi. Ostrożnie je uchyliła.

Tajemnica kradzieży medalionu

PrologDyrektor Muzeum Sztuki w Warszawie szykował się na odbiór zabytkowego medalionu od znanego archeologa. Razem z pracownikami wyszedł już, aby go przywitać, jednak usłyszał huk. Natychmiast pobiegł na miejsce zdarzenia, lecz na widok ciężarówki z bandytami, zabierającymi z palącego się auta pięknie zdobioną szkatułę, stanął jak wryty. 1.Od kradzieży cennego medalionu sprzed muzeum minął tydzień, a Warszawa wciąż o tym mówiła. Dwunastoletni Tomek razem z przyjacielem Robertem próbowali odgadnąć, dlaczego ukradziono akurat ten medalion.– Myślę, że bandyci chcieli zdobyć rozgłos – zgadywał Tomek.– A ja jestem pewien, że medalion wykonano z jakiegoś rzadkiego kamienia. Może z diamentu ? – domyślał się Robert.– Hej, chłopaki, co robicie? – zapytała Amelka, dziewięcioletnia siostra Tomka. Brat musiał się nią zajmować, gdyż jego rodzice pracującowali w policji i od tygodnia mieli urwanie głowy.

– Naprawdę twoi rodzice kazali ci się zająć małą? – zapytał poirytowany Robert.– To nie ich wina, że akurat teraz doszło do kradzieży – odpowiedział spokojnie Tomek.– Ja tam myślę – wtrąciła się Amelka – że ci złodzieje są okrutni, wścibscy i źli. Ale Robert przerwał jej brutalnie. Krzyknął, że za dużo gada, więc na dobre umilkła. Tomek pomyślał, że włączy wiadomości, aby zobaczyć, czy są jakieś nowe ślady w sprawie kradzieży. Kiedy w końcu pilot się znalazł (który schowała mama, gdyż – jak zwykła mawiać – „Telewizor ogłupia, a my chcemy mieć mądre dzieci”), obejrzał najnowsze wiadomości i… pobladł. Trwała właśnie strzelanina między podejrzanymi o kradzież medalionu a policjantami. Wśród stróżów prawa był patrol jego rodziców. Widząc to, Amelka zaczęła płakać, że nie chce, aby jej rodzice umarli. Natomiast Robert milczał. Nie wiedział, jak zareagować.

– Złodzieje!!!– Nie wrzeszcz. – Robert się skrzywił. Nagle rozległ się łoskot. Teraz wszystkim chciało się krzyczeć ze strachu. Za drzwiami ich domu stali bandyci, a jeden trzymał wytrych. Po chwili mocowania się z zamkiem z bronią w rękach wkroczyli do środka. Jeden powiedział:– Idealnie! A drugi:– Ale musimy wziąć wszystkich, bo inaczej mała nie będzie z nami współpracowała. Nie minęła chwila i dzieci stały się zakładnikami. Zbiry wyszły razem z nimi. Największy z nich zaczął policji dyktować warunki:– Jeżeli puścicie nas wolno, dzieciom nic się nie stanie! Policjanci naradzali się chwilę, po czym wyrazili zgodę. Wtedy ciężarówka wyjechała, ale dzieci zostały w środku. Usłyszały stłumiony głos porywacza:

Tajemnica kradzieży medalionu

Nagle ciężarówka wycofała się, bandyci wskoczyli do środka i z piskiem opon odjechali. Dzieci przez chwilę milczaly, po czym nagle wykrzyknęły:– Hura! Amelka rzuciła się na szyję bratu, a on, wciąż oszołomiony, wyjątkowo jej nie odepchnął.– Skąd się wzięli ci rabusie? – zapytał Robert. On nie przeżył tej sytuacji tak mocno jak rodzeństwo.– Może chcieli przetransportować medalion, ale ich zauważono? – zaproponował Tomek.– Zaraz… dlaczego oni... jadą... w naszą stronę? – wyjąkała zdziwiona Amelka. Przyjaciele spojrzeli w telewizor i zobaczyli, że trwa pościg, a obstawa policji planuje zatrzymać ciężarówkę tuż obok ich domu. Cała trójka popatrzyła na siebie.– Czy wiedzą, że tu mieszkamy? – zapytała Amelka.– Kto? Policjanci czy złodzieje? – Tomek wyjrzał przez okno.

– Nie uciekniecie stąd! – syknął. Po czym odwrócił się do zamaskowanych kompanów, którzy, zdaniem Amelki, byli brzydsi od nielubianego przez nią Shreka. Raptem ciężarówka gwałtownie zahamowała. Największy z bandytów powiedział najgroźniejszym głosem, na jaki było go stać:– Witajcie w naszych skromnych progach. Trzech siłaczy poprowadziło dzieci do kryjówki.– Tu jest ohydnie! – oświadczyła Amelka, na co reszta wybałuszyła oczy. Bandyci ze złości, koledzy ze zdziwienia.– Co ?– warknął jeden ze zbirów.– Nic – odrzekła wystraszona dziewczynka.– Pokażmy im pokój – oświadczył kolejny porywacz. Wskazali drzwi w korytarzu po prawej. – To tu. Dzieci weszły do środka niewielkiego pokoiku z trzema łóżkami. Zrozumiały, że będą tu spać. Wystraszone położyły się do łóżek. Amelka chciała powiedzieć jeszcze o tym, że łóżka są beznadziejne, ale się powstrzymała. Długo nie mogła zasnąć, więc obmyślała plan ucieczki, a chłopcy dzielnie jej w tym sekundowali.

– Nic im się nie stanie, ale tylko kiedy pojadą z nami! Dzieci popatrzyły na swoje blade twarze i pomyślały o tym samym: „Chcę do domu”! 2.Podczas gdy trójka przyjaciół siedziała w ciężarówce, rodzice Amelki i Tomka domagali się, by natychmiast pochwycić porywaczy ich dzieci. Komendant wznowił pościg. Niestety. Trop urwał się tuż po opuszczeniu granic miasta. Natalia, mama Tomka i Amelki, zarzucała policji opieszałość. Karol, ich tata, oskarżył komendanta, że specjalnie nie puścił wcześniej pościgu, bo dogadał się z bandytami i teraz umożliwia im ucieczkę. Potem dołączyli rodzice Roberta i było jeszcze gorzej. Tymczasem porwane dzieci milczały. W końcu Tomek zapytał szeptem:– Co się dzieje?Jeden z porywaczy popatrzył na niego groźnie.

Tajemnica kradzieży medalionu

Tajemnica kradzieży medalionu

3.Następnego dnia zakładnicy zostali zbudzeni bardzo wcześnie, ale nie dlatego byli zmęczeni. Długo obmyślali plan ucieczki i poszli spać dopiero, gdy strategia była gotowa. Niespodziewanie bandyci ułatwili im zadanie. Obmyślili własny plan. Chodziło o to, aby dzieci powiedziały, że bandyci wypuścili je na wolność, mówiąc: „Nie potrzebujemy już zakładników, gdyż wyjeżdżamy z kraju razem ze starożytnym medalionem”. Dzieci zgodziły się, bo wszystko lepsze od losu zakładnika. Podczas jazdy z powrotem do Warszawy Tomek zauważył, że jeden z porywaczy się poci oraz że jego głos brzmi nerwowo. Ten właśnie przestępca wyszeptał do siebie:– A jeżeli się nie uda? Potem wypchnięto dzieci z pojazdu z okrzykiem:– Pamiętajcie, co macie powiedzieć! Przyjaciele zostali sami. Poszli w stronę miasta z nadzieją, że spotkają kogoś, kto im pomoże. Po kilkunastu minutach z radością przyspieszyli, bo dostrzegli nieznajomego policjanta. Czekał na taksówkę, by zdążyć do pracy. Rozpoznał ich bezbłędnie. Wykonał krótki telefon i po kilku minutach zjawiły się patrole, a wśród nich rodzice Tomka i Amelki. Potem przyjechało jeszcze auto rodziców Roberta. Następnie odbyły się przesłuchania, a policjanci dzwonili do strażników granicznych, aby uważali, czy nie nadjeżdża ciężarówka złodziei medalionu.

Tajemnica kradzieży medalionu

Po odzyskaniu wolności przez dzieci wszyscy powoli wrócili do starego rytmu dnia. Cała trójka razem z rodzicami została zaproszona do dyrektora muzeum. Było mu bardzo przykro z powodu porwania. Przyszedł także okradziony archeolog. Tomkowi wydawało się, że zna tego człowieka. Przypuszczał, że widział go w telewizji. Dopiero gdy się odezwał, rozpoznał jego głos. To był jeden z porywaczy! Ten, który pytał, czy wszystko się uda. Chłopiec podzielił się tą informacją z rodzicami. Wtedy podejrzany rzucił się do ucieczki. Jednak nie miał szans. Ochrona szybko go złapała. Na przesłuchaniu do wszystkiego się przyznał. Wymyślił, że zatrudni ludzi udających złodziei oraz zaplanował porwanie. Chciał, aby zakładnicy potwierdzili, że skarb został ukradziony i wywieziony za granicę. Gdy jego podstęp wyszedł na jaw, wydał wszystkich wspólników. Wkrótce trafili do więzienia, a przyjaciele postanowili, że założą agencję detektywistyczną. Mateusz

Na tropie tajemnicy

Pewnego razu w Krakowie przy Zaogrodziu 7 wydarzyła się rzecz niesłychana. Przed domem Staszka doszło do kradzieży. W tak spokojnej okolicy! Chcąc wyjaśnić okoliczności zajścia, Staszek postanowił zgłosić sprawę na policję. Jednak po dłuższym namyśle stwierdził, że tylko narobi sobie kłopotów. Doszedł do wniosku, iż najlepszym rozwiązaniem będzie wynajęcie detektywa. W tym celu zgłosił się do swojego przyjaciela Wojtka. Wojtek to najlepszy i najbardziej popularny detektyw w Krakowie. Na spotkanie umówili się w ulubionej kawiarni Staszka. Przywitali się.– Co się stało, że tak ci zależało na spotkaniu? – zapytał Wojtek.– Przed moim domem doszło do kradzieży. Ktoś ukradł radio z mojego auta! Wyobrażasz sobie?!– Spokojnie, rozwiążę tę zagadkę. Staszek zaprowadził Wojtka na miejsce przestępstwa. Detektyw szukał śladów, które doprowadziłyby go do prawdy.

– Tak – odpowiedział z niechęcią Staszek. – Nie wiem, jak to się mogło stać… Nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się coś podobnego.– Nie przejmuj się – pocieszał kolegę detektyw. – Ważne, że nikt cię nie okradł. Po tym wydarzeniu Staszek z Wojtkiem odnowili przyjaźń. Lubili swoje towarzystwo, mogli na siebie liczyć, a historia z radiem stała się anegdotą opowiadaną podczas towarzyskich spotkań. Wiktor

Na tropie tajemnicy

Jego zdaniem jednak nic nie wskazywało na włamanie i kradzież, ponieważ samochód nie został uszkodzony. Śledczy postanowił, że sprawdzi monitoring miejski. W tym celu udał się do Urzędu Miasta. Ale na nagraniu nic nie znalazł. W związku z tym postanowił, że będzie śledził Staszka. Po prostu posłuchał intuicji. Podążał za kolegą krok w krok, lecz długo nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Po kilku dniach śledztwa coś go jednak zaniepokoiło. Była to wizyta Staszka w sklepie z radiami samochodowymi. Detektyw postanowił uważniej obserwować zleceniodawcę, który właśnie stał się głównym podejrzanym. Wychodząc ze sklepu, Staszek zauważył, że jest obserwowany. Natychmiast podszedł do detektywa.– Co tu robisz? – zapytał.– Pomyślałem, że skoro nie ma żadnych śladów, to po prostu oddałeś radio do naprawy i o tym zapomniałeś – odparł detektyw.– Wczoraj dostałem powiadomienie, że moje radio jest gotowe do odbioru – powiedział zawstydzony Staszek.– Czyli mam rację. – Wojtek nie potrafił ukryć zdziwienia, chciało mu się śmiać.

– Co cię tu sprowadza, młody człowieku?– Dzień dobry, mam do rozwiązania zagadkę. Czy może mi pan pomóc? – zapytałem.– Oczywiście – odparł. – Co się stało?– Wczoraj w nocy ktoś zakradł się do mojego domu. Ukradł biżuterię mojej mamy i laptop taty. Mam nagranie z kamer. Detektyw obejrzał nagranie i myślał dłuższą chwilę. W końcu spytał:– Czy ten laptop udostępnia swoją lokalizację?– Nie wiem, bo nie jest mój, ale zaraz to ustalę. Szybko zadzwoniłem do taty. Potwierdził, że faktycznie laptop miał włączoną lokalizację, o czym wcześniej nie pomyśleliśmy. Tata zaczął sprawdzać położenie laptopa i czy w ogóle można go namierzyć. GPS pokazywał, że laptop znajduje się w kamienicy na Starym Mieście.

To było wczorajszego wieczora. Do mojego domu zakradła się tajemnicza postać. Była ubrana na czarno, miała maskę zakrywającą twarz i dziwny kapelusz. Przynajmniej tak to wyglądało na nagraniach z monitoringu. Z domu zniknęły cenne przedmioty: biżuteria mojej mamy i komputer taty. Na szczęście niedawno w moim mieście powstało biuro detektywistyczne Mała Lupa. Dowiedzieliśmy się o tym w następujący sposób. Mój tata zawsze rano przegląda prasę i właśnie w gazecie znalazł o nim wzmiankę. Zerwał się z kanapy, przybiegł do mojego pokoju i powiedział, uderzając niecierpliwie dłonią w ogłoszenie:– Synu! Szybko zjedz śniadanie i biegnij tam!– Dobrze, tato – odrzekłem. Udałem się pod wskazany w prasowym ogłoszeniu adres. Na miejscu ujrzałem starszego pana w czarnym płaszczu i z fajką w ustach. Wyglądał jak postać z jakiejś baśni. Podniósł się na mój widok, choć byłem od niego znacznie młodszy.

Zaginione przedmioty

Zaginione przedmioty

Biuro detektywa Śrubki mieściło się w niepozornym budynku w samym centrum Warszawy. Mało kto wiedział o istnieniu tego lokalu i o samym detektywie, jednak dla zainteresowanych Śrubka był ostatnią deską ratunku. Pewnego dnia do jego biura detektywistycznego zadzwonił chłopiec. Był bardzo zdenerwowany, krzyczał i z trudem łapał oddech.– Proszę pana! Mój komputer oszalał!– Spokojnie, spokojnie. Co się stało?– Właśnie nie wiem! Nie kontroluję go!– Dobrze, postaram się pomóc, ale muszę wiedzieć coś więcej. Chłopiec już spokojniej opowiedział o tym, jak to jego komputer wypisuje różne dziwne rzeczy, sam się włącza, nie pozwala grać w ulubione gry.

Razem z detektywem udaliśmy się na poszukiwania złodzieja. Weszliśmy do starej kamienicy, której drewniane i zniszczone schody przeraźliwie trzeszczały pod naszymi nogami. Detektyw zbiegł do piwnicy, ja wspiąłem się na piętro. Słyszałem swój oddech i mocne bicie serca. Kamienica była pusta i opuszczona, więc rozchodziło się echo. Gdy dotarłem na samą górę, okazało się, że nie ma tam nic ciekawego. Szybko zbiegłem na dół. Tymczasem detektyw odnalazł pomieszczenie pełne cennych przedmiotów. Wśród nich laptop mojego taty i biżuterię mamy. Okazało się też, że złodziej zostawił swój dowód osobisty na biurku, więc jego odnalezieniem zajęła się policja. Skradzione rzeczy zostały zwrócone właścicielom.

Detektyw Śrubka

Złapany złodziej, jak się później okazało, był poszukiwany w wielu krajach, a nagrodą za jego odnalezienie było sto tysięcy złotych. Tą sumą podzieliliśmy się z detektywem. Detektyw wykorzystał swoją część na rozwój działalności biura, a ja wpadłem na pomysł, żeby w naszym domu założyć alarmu z prawdziwego zdarzenia. Nie dość, że odzyskaliśmy stracone wcześniej przedmioty, to jeszcze ulepszyliśmy swój dom, a detektyw biuro. Igor

Detektyw Śrubka

To było niesłychane! Wtedy detektyw zaczął przeszukiwać sieć internetową. Znalazł artykuł, w którym opisywano podobny problem. Wyczytał, że gdy pewien mężczyzna oddał swój komputer do naprawy, eksperci stwierdzili, że maszyna jest nawiedzona.– Przecież to niemożliwe – mruknął pod nosem Śrubka. Następnego dnia detektyw wybrał się do chłopca. Na miejscu istotnie zobaczył ekran, na którym działy się bardzo dziwne rzeczy.– Chłopcze, czy to ten komputer?– Tak. Sam pan widzi, co się z nim dzieje.– Oj! Jest źle. Detektyw chwycił komputer i wypadł z domu. W biurze podłączył maszynę do monitora. Działała bez zarzutu! Ale przed wieczorem, tuż przed wyjściem z pracy, usłyszał podejrzany dźwięk.

Detektyw Śrubka

– Naprawdę? Rozumiem, że to państwo założyli tę dziwną blokadę?– Tak. Chcieliśmy nastraszyć syna, ponieważ poświęcał mu za dużo czasu. Prośby i tłumaczenia nie pomagały, więc użyliśmy podstępu. Pomyśleliśmy, że jeśli syn się wystraszy, odejdzie nareszcie sprzed monitora.– Udało się to państwu. Dziękuję za rozmowę. Do widzenia. Potem detektyw skontaktował się z chłopcem. Opowiedział o blokadzie oraz o przyczynach jej założenia. Mały gracz chyba dostał nauczkę, bo obiecał zająć się sportem. Tym sposobem kolejna sprawa detektywa Śrubki została rozwiązana, a on sam zadowolony wrócił do biura. Tadek

Monitor sam się włączył! Migotały na nim komunikaty, jakby urządzenie przesyłało mu wiadomości. Były to… ostrzeżenia o nadmiernym używaniu komputera. O przegrzanych procesorach i przeglądaniu niebezpiecznych stron. Śrubka przecierał oczy ze zdumienia. Jednak po długiej chwili monitor zgasł. Następnego dnia detektyw ostrożnie przyglądał się komputerowi. Przecież nie ma duchów! A już na pewno nawiedzonych komputerów, pomyślał, po czym go olśniło. Wpadł na rozwiązanie zagadki. Teraz musiał szybko skontaktować się z rodzicami chłopca.– Dzień dobry, mówi detektyw Śrubka, dzwonię w sprawie komputera pańskiego syna – powiedział do słuchawki.– Dzień dobry, czekałem na ten telefon.

Przygoda Piotrka

Opowiem o przygodzie Piotrka, chłopaka, który rozwiązał tajemnicę szkolnych kradzieży. Opowieść ta dotyczy wyjątkowo trudnych zagadek oraz współpracy kolegi i koleżanki ze szkolnej ławki, którzy wspólnie znaleźli się w centrum dziwnych wydarzeń. Piotrek był bardzo bystrym chłopcem. Pasjonował się rozwiązywaniem łamigłówek, czytaniem powieści kryminalnych, oglądaniem seriali detektywistycznych. W dniu jego trzynastych urodzin, czyli w samym środku wakacji, wyprowadził się ze swoją rodziną z niewielkiego miasta na zachodzie Polski do Warszawy. Powodem przeprowadzki rodziny była oferta lepszej pracy dla taty chłopca, który pracował w drukarni prasowej. Rodzice zapisali Piotrka do elitarnej, bardzo starej szkoły podstawowej mieszczącej się w samym centrum Warszawy. Pierwszy kontakt chłopca ze szkołą miał miejsce tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, na zaproszenie dyrektora.

Po budynku nasz bohater miał zostać oprowadzony przez swoich przyszłych kolegów i koleżanki z klasy, wybranych uprzednio przez panią wychowawczynię. Zadanie to zostało powierzone tylko tym, którzy byli wzorowymi uczniami oraz znali doskonale wszystkie zakamarki szkolnego gmachu. Piotrka do szkoły zawieźli jego rodzice wysłużonym rodzinnym oplem, który dzielnie zniósł trudy przeprowadzki. Przywitani zostali przez Marka, Kubę i Julkę.

– Oczywiście – odpowiedziała. – Ostatnio giną tu cenne przedmioty, mimo że szkoła jest na noc zamykana. Nocni stróże uważnie patrolują budynek od jego zamknięcia do otwarcia wcześnie rano.– Czy są jacyś podejrzani? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony Piotrek.– Nie słyszałam o tym – oznajmiła Julka. W pierwszych dniach nauki Piotrek obserwował zdenerwowanie woźnych oraz nauczycieli, którzy od rana rozmawiali ze sobą w ożywiony sposób albo ściszali głos, kiedy w pobliżu pojawiał się uczeń. Domyślał się, że to z powodu kradzieży. Chłopiec szybko zaprzyjaźnił się z Julką. Dziewczynka była tak jak on bardzo zainteresowana sprawą zaginięć przedmiotów w szkole. Postanowili więc razem rozwikłać tę niezwykłą zagadkę.

Przygoda Piotrka

Dzieciaki ubrane były w szkolne granatowe uniformy i sprawiły na Piotrku wrażenie uprzejmych i życzliwych. Po krótkim powitaniu przyszli koledzy zaprowadzili Piotrka do dyrektora szkoły, szacownego pana w okularach, muszce i kamizelce w żółte kwiaty, który w niezwykle wykwintnych słowach opowiedział mu historię szkoły oraz o wymaganiach stawianych uczniom. Podczas zwiedzania obiektu ogromne wrażenie wywarły na Piotrze umieszczone w korytarzach posągi. Były to wykonane z białego marmuru rzeźby bohaterów historycznych, w tym królów, prezydentów oraz wielkich dowódców wojsk polskich. W pewnej chwili Julka zapytała:– Czy słyszałeś już o ostatnich włamaniach do naszej szkoły? Chłopiec wyraźnie się zaciekawił.– Nie. Powiesz mi coś więcej?

Trzecim podejrzanym był stróż nocny pan Czesław. Nie dość, że ostatnio zauważył go z puszką białej farby w rękach, to dodatkowo znany był powszechnie epizod o charakterze kryminalnym z czasów jego burzliwej młodości. Nasi młodzi detektywi mieli nawet teorię, że być może pomaga włamywaczom. Najpierw jednak zaczęli śledzić nauczyciela od plastyki. W czwartek jako ostatnią lekcję mieli plastykę. Była to też ostatnia lekcja pana Bartka. Pod koniec zajęć wykładowca powiedział im, że musi pilnie wyjechać i na następnej lekcji klasa będzie miała zastępstwo. Po zajęciach poszli za nim dyskretnie.– Zaraz się spóźnimy na samolot do Pragi! – krzyknęła żona pana Bartka, gdy ten stanął w drzwiach domu.– Już biegnę! – krzyknął profesor, wsiadając do samochodu, który szybko ruszył w kierunku lotniska. Julka i Piotrek musieli wykreślić pana Bartłomieja z listy podejrzanych, ponieważ właśnie tej nocy miało miejsce spektakularne włamanie. Postanowili zatem sprawdzić stróża nocnego. W środę kończyli lekcje o szesnastej czterdzieści pięć. Dokładnie za kwadrans nocny stróż pan Czesław zaczynał swoją zmianę. Po ostatniej lekcji zaczęli więc go śledzić. Był to dzień, w którym zlew ktoś zabrudził białą farbą.

Pewnego dnia po lekcjach Piotrek zauważył coś osobliwego na umywalce w szkolnej toalecie. Zlew był gdzieniegdzie ubrudzony białą farbą. Chłopiec dostrzegł też białe ślady prowadzące do dużej szafy w sali od plastyki. W szafie znalazł kawałki białego marmuru, z którego wykonano posągi w szkole. Od razu pobiegł do koleżanki, aby jej o tym odkryciu opowiedzieć. W obecnych okolicznościach wydawało się dzieciom, że to może być ważna poszlaka, prowadząca do rozwiązania zagadki. W następnych dniach nic równie ciekawego się nie wydarzyło. Postanowili więc przeanalizować dostępne fakty i ewentualnie wskazać podejrzanych. Ich pierwsze podejrzenie padło na nauczyciela od plastyki – pana Bartłomieja. To przecież on ma z natury swojej profesji kontakt z farbami. Dodatkowo obciążało nauczyciela znalezisko w szafie w klasie od plastyki. Drugim podejrzanym stał się woźny Adam, którego Piotrek widywał przed rozpoczęciem lekcji z dużą, czarną, materiałową torbą i mokrymi włosami. Oprócz tego zawsze wydawał się dziwnie podenerwowany.

Przygoda Piotrka

Zaobserwowali, jak podejrzany wchodzi do toalety z poszlaką, czyli ochlapanym zlewem, i zaczyna jej się przyglądać. Zauważyli również, że nakleja i odkleja przeźroczystą taśmę. Domyślili się, że chce znaleźć odciski palców. Nagle westchnął i powiedział do siebie z wyraźnym smutkiem:– Poszukiwania tego złodzieja jeszcze trochę potrwają. Następnie zrezygnowany stróż opuścił toaletę. Gołym okiem było widać, że on także bada sprawę kradzieży. W takiej sytuacji nasi detektywi musieli wykreślić kolejnego podejrzanego. W końcu na liście został tylko jeden. Tydzień później ponownie zauważyli przed budynkiem zdenerwowanych nauczycieli przed budynkiem. Doszło do kolejnej kradzieży. Tym razem sprzętu badawczego z sali chemiczno-biologicznej. Nie umknęła ich uwadze postać woźnego. Tego dnia pan Adam był wyraźnie nieswój. Rozglądał się niepewnie, z jego włosów kapała woda, koszulę przenicował. Piotrek i Julka nie mieli wątpliwości. Postanowili po lekcjach sprawdzić, czy to nie on przypadkiem jest tym przebiegłym złodziejaszkiem wodzących wszystkich za nos. Kończyli lekcje o szesnastej. W tym czasie zmianę zaczynał nocny stróż. Kiedy zauważyli go niosącego dużą torbę, dyskretnie rozpoczęli śledztwo. Pan Adam przeszedł dziurą w płocie odcinającym ulicę od placu zabaw należącego do szkoły. Wszedł tylnym wejściem do sali gimnastycznej. Stamtąd pobiegł do męskiej toalety i zamknął się w jednej z kabin. Piotrek i Julka schowali się przed toaletą, za krzesłami rozstawionymi na jutrzejszy apel. Bardzo długo nie wychodził i Piotr z Julką niepokoili się o czas, który będą musieli spędzić, czekając, aż pan Adam wyjdzie.

Przygoda Piotrka

Przygoda Piotrka

Nagle podejrzany, pomalowany na biało i przebrany w białe szaty, opuścił toaletę. Wyglądał zupełnie jak... posągi na szkolnych korytarzach! Właśnie wtedy nasi detektywi wszystko sobie uświadomili. Piętnaście minut przed przybyciem nocnego stróża pan Czesław przebiera się za posąg. Zdejmuje jedną z rzeźb i kładzie ją w dużej szafie od plastyki. Domyślili się tego, ponieważ Piotrek przypomniał sobie, jak zauważył okruszki kamienia. W środku nocy, w chwili nieuwagi stróża, kradnie wartościowe przedmioty. Chowa je do torby i znowu do rana udaje posąg. A parę minut przed otwarciem szkoły w pośpiechu zmywa z siebie farbę, ubiera się i zabiera torbę ze skradzionymi rzeczami. Szybko uciekli ze szkoły i obmyślili plan pułapki. Nazajutrz rano, kiedy nikt nie patrzył, pod posąg, który woźny zdejmował nocą, włożyli trąbkę do roweru, taką z gumowym zbiornikiem powietrza. Rzeźby w szkole są w środku puste, dlatego trąbka nie została zgnieciona. Następnego dnia w szkole panowała wielka radość, ponieważ złodziej został złapany. Stróż Czesław w środku nocy usłyszał głośny dźwięk trąbki. Pobiegł w stronę, z której dochodził. Wtedy zauważył dziwny posąg, który – jak się potem okazało – był woźnym Adamem. Spłoszony zbir stłukł figurę, którą próbował zdjąć. Niestety, nikt się nie dowiedział, kto pierwszy odkrył tę tajemnicę. Filip P.

Zaginiony uczeń

W pewnej szkole w Polsce klasa 7a miała zajęcia w ponure zimowe popołudnie. Na co dzień matematyki uczyła ich pani Anna, ale tego dnia mieli zastępstwo z panem Norbertem. Właśnie wtedy jeden z uczniów, który nazywał się Bogdan Tubyła, źle się zachowywał. Za karę musiał iść do dyrektora. Bogdan był szczupłymi, wysportowanym chłopakiem, najczęściej chodził w ciemnych ubraniach i nosił kaptur na głowie. Miał czarne włosy i piwne oczy. Był lubianym i dobrze uczącym się chłopcem. Wszystkich zdumiało jego zachowanie. Po lekcji matematyki nie wrócił do klasy. Zdziwił tym i zmartwił kolegów, a najbardziej jego przyjaciela Mateusza Bończyka. Mateusz postanowił znaleźć Bogdana. Poszukiwania rozpoczął po lekcjach, gdy za oknami panował półmrok, a szkoła opustoszała. Rozpoczął od gabinetu dyrektora.

– Dzień dobry, panie dyrektorze – powiedział.– A co tam, Mateuszu? Wszystko w porządku? Nie idziesz jeszcze do domu?– Bogdan nie wrócił na lekcje.– Był u mnie. Przecież wiesz.– Może wie pan, gdzie poszedł?– Nie mam pojęcia. Bawisz się w detektywa?– Tak, panie dyrektorze. To ja już idę. Do widzenia. Na szczęście Mateusz przypomniał sobie o szkolnym monitoringu. W pomieszczeniu ochrony poprosił operatora, aby pokazał mu nagrania z matematyki. W końcu znaleźli Bogdana. Wszedł do sklepiku, lecz po chwili wyszedł z pieniędzmi w dłoniach. Mateusz udał się do sklepiku. Był zamknięty, ale chłopiec zobaczył otwarte okienko. Wślizgnął się przez nie do środka. Sklepik był pusty, a w kasie brakowało gotówki. Podłogę ktoś zalał atramentem. Czarne plamy prowadziły na korytarz.

Potem zbiegł po schodach do podziemi. Panowałyby tam ciemności, gdyby nie nikłe światło latarki. Wydobywało się zza niedomkniętych drzwi kantorka.– Jest tu kto? – zapytał cicho.– Jak mnie znalazłeś? – odezwał się Bogdan.– Zostawiłeś wskazówki, bracie. Czemu uciekłeś?– Narozrabiałem. I chciałem być sam.– Daj spokój, przesadzasz. Nic się nie stało. Teraz musimy stąd wyjść. Masz jakieś pomysły?– Chodźmy. Nazajutrz Mateusz z Bogdanem postanowili stworzyć klub Młodych Odkrywców, do którego namówią chłopaków z klasy. Lubili przygody i rozwiązywanie różnych zagadek. Jakub

Zaginiony uczeń

Nagle w szkole zgasło światło. Zapadły ciemności. Mateusz się wzdrygnął, ale poszedł ostrożnie mrocznymi korytarzami, po czym bezpiecznie opuścił budynek. Udał się prosto do domu. A rankiem pognał do Bogdana. Na miejscu zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu pani Tubyłowa.– Czy zastałem Bogdana?– Nie ma go. Szukałam go pół nocy. Miałam do ciebie iść w tej sprawie.– Ja też nie mam pojęcia, gdzie jest.– Wczoraj po szkole zabrał kilka rzeczy i powiedział, że idzie do miejsca, gdzie będzie bezpieczny. I żeby nikt go nie szukał. Mateusz już wiedział. Chodziło o kantorek woźnego, w którym w piątej klasie robili zbiórki klubu, o którym każdy dawno zapomniał. Ale w sobotę szkoła była zamknięta. Omijając ochroniarza, Mateusz zakradł się więc do tylnego wejścia. Udało się! W szkole przemknął niepostrzeżenie obok drzemiącego dozorcy i pobiegł w stronę sklepiku.

Wiktor pojawił się późnym popołudniem.– Coś nowego? – zapytał.– Jacyś robotnicy przytaszczyli gigantyczny pakunek i wnieśli go do środka – odrzekłem, nie odrywając oczu od okna, za którym uwijali się tajemniczy sąsiedzi i ich goście.– Co oni kombinują?– Nie mam pojęcia. Ale tam jest takie zamieszanie, że bez problemu zakradniemy się od strony ogrodu. Ukryliśmy się w krzakach, w zarośniętym, nieco zaniedbanym ogrodzie. Dom sąsiadów mieliśmy w zasięgu wzroku. Właśnie w jednym z pomieszczeń robotnicy składali jakieś urządzenia i meble. Na podłodze jak czarne węże wiły się przewody i kable.– Wiktor. Aż mi gorąco. Co to może być?– Może jakiś tajny punkt dowodzenia?– Dowodzenia? Czym? – zapytałem.– Skąd mam wiedzieć.– Panowie. Mogę wam w czymś pomóc? Poderwaliśmy się na równe nogi. Za nami stał sąsiad.– Nieee… my… tylko… szukamy piłki – wyjąkałem. – Zgubiła się, jak graliśmy.– I nie jesteście ciekawi, co się tu dzieje?

Mieszkam w spokojnej okolicy. Nic nigdy się tu nie dzieje poza szczekaniem psów. Ale niedawno do domu naprzeciwko wprowadzili się nowi. Zachowują się, jak mówi moja mama, dziwnie, chociaż nie można powiedzieć, że są nieuprzejmi. Dziś jest piątek. Od świtu z ich posesji dobiegają hałaśliwe odgłosy. Coś tam remontują, przesuwają. Niby nic osobliwego, zwłaszcza że wszyscy na naszej ulicy dostali od nich kartki z przeprosinami. Chociaż mama stwierdziła, że to też jest nietypowe, bo powinni powiadomić nas o tym osobiście. Dlatego zadzwoniłem do Wiktora, mojego najlepszego kolegi.– Ci nowi od rana coś kombinują – powiedziałem.– Wpadnę zaraz po treningu – odparł. Wiktor i ja mamy hobby detektywistyczne. Oglądaliśmy sporo filmów sensacyjnych i chcielibyśmy jak prawdziwi detektywi rozwiązać jakąś zagadkę kryminalną. A w domu kupionym przez nowych od zawsze dzieją się dziwne rzeczy. Ludzie, którzy tam mieszkają, są zazwyczaj mrukami i trudno się od nich czegoś dowiedzieć (to znowu opinia mamy). Teraz też. Od świtu do nocy przyjeżdżają do nowych różni ludzie w kombinezonach. Kurierzy raz po raz przywożą mnóstwo paczek.

Na tropie tajemnicy

Na tropie tajemnicy

– Skąd, my tylko po piłkę. Sąsiad okazał się miłym człowiekiem i wszystko nam wyjaśnił. Jego dziadek jest już bardzo stary i chory. Rodzina urządza mu wygodny pokój z niezbędnymi urządzeniami medycznymi i specjalnym łóżkiem.– A wy, detektywi amatorzy, spodziewaliście się czegoś przerażającego? – powiedział z domyślnym uśmieszkiem.– Trochę tak – przyznał Wiktor. – Myśleliśmy, że wreszcie wpadliśmy na jakiś trop. Wkrótce siedzieliśmy w moim pokoju. Żałowaliśmy, że nic nie wyszło ze śledztwa.– Faktycznie, szkoda – stwierdziła moja mama, gdy przyniosła nam kanapki. – Ale nie poddawajcie się. Na forum internetowym Józefowa widziałam wczoraj notkę o zaginięciu kilku psów. W ostatnim tygodniu. Spojrzałem porozumiewawczo na Wiktora. To jest to! Nareszcie! Julek

Reklama

Biuro Detektywistyczne Pod Czerwonym ListkiemWczoraj swoją działalność rozpoczęło biuro detektywistyczne Pod Czerwonym Listkiem, w którym do słynnego Bartłomieja Listka i jego znakomitego zespołu można się zgłaszać z wieloma zagadkami kryminalnymi, takimi jak: porwania, kradzieże, napady, a nawet morderstwa. Pan Listek ma też zamiar rozpocząć akcję Uważaj na fałszywego wnuczka, aby pomóc seniorom oszukanym tą metodą. Biuro przyjmuje codziennie w godzinach 7.00 – 22.00 . Adres: Józefów, ul. Dębowa 13

W Józefowie przy ul. Rzemieślniczej 32A odbyło się uroczyste otwarcie biura detektywistycznego Zagadkowy Józefów. Biuro to specjalizuje się w rozwiązywaniu trudnych zagadek i działa na terenie całego kraju. Firma cieszy się zaufaniem i prestiżem wśród klientów. Biuro Zagadkowy Józefów zatrudnia wysoko wykwalifikowanych specjalistów.Wstąp, gdy będziesz w potrzebie!

NOWE BIURO DETEKTYWISTYCZNE Aksamitny KapeluszBiuro detektywistyczne założył Michał Cymbalski. Detektywi zajmują się sprawami, do których potrzebne jest śledztwo. Biuro znajduje się w Józefowie przy ul. Aksamitnej Kapusty 14. Godziny otwarcia: 7.00-22.00. W naszej firmie pracują sami profesjonaliści: byli policjanci i funkcjonariusze służb specjalnych. Rozwiążemy każdą sprawę!

Reklama

BIURO DETEKTYWISTYCZNE BYSTRE OCZKOW dniu 17 maja 2021 r. w Józefowie rozpoczęła swoją działalność filia Biura Detektywistycznego z Poznania – Bystre Oczko. Nowa siedziba mieści się przy ul. Dociekliwej 51. Zespół detektywów pod kierownictwem Romana Lupki zapowiada się obiecująco. Na swoim koncie mają rozwikłanie jednych z trudniejszych spraw w Polsce, np.: słynnego rzeźnika w szelkach, złodzieja mostów i oszustw na wnuczka. Już dziś możesz powierzyć im swoje problemy. Reklamują się hasłem: To my znaleźliśmy Chucka Norrisa, kiedy zaginął w akcji!

Zespół redakcyjny: uczennice i uczniowie klasy 6a w Szkole Podstawowej nr 1 im. Olofa Palmego w Józefowie/Witek, Daniel, Franek, Janek, Filip W., Filip P., Przemek P., Maja, Kira, Zuzia T., Jacek,Wiktoria, Mateusz, Jakub, Tadeusz, Wiktor, Igor i Julek/ilustracje: Weronika (str. 1, str. 39) i Filip P. (str. 40) oraz pixabay /darmowe grafiki do użytku komercyjnego - dziękujemy!/