Want to create interactive content? It’s easy in Genially!
"Inny świat"
anna.bajdaorynska
Created on March 30, 2021
Start designing with a free template
Discover more than 1500 professional designs like these:
View
Memories Presentation
View
Pechakucha Presentation
View
Decades Presentation
View
Color and Shapes Presentation
View
Historical Presentation
View
To the Moon Presentation
View
Projection Presentation
Transcript
Gustaw Herling-Grudziński
Inny świat
motywy
Start >
miłość
kobieta
Index
teatr
śmierć
dom/karykatura
apokalipsa
autobiografia
literatura
człowiek
cierpienie
kat
lekarz
inteligent
przemiana
próba
łaka/pole
przyjaźń
sen
zdrada
Apokalipsa
Motyw apokalipsy łączy w sobie zarówno temat końca świata, jak i sadu ostatecznego (Dzień Sądu). Doświadczenie pobytu w łagrach i okrucieństwa ludzkiego jest możliwe tylko w świecie po zagładzie człowieczeństwa, w świecie apokalpisy spełnionej.
Dom
Dom Swidanij- dom spotkań, wizyt, w którym stawarza się fikcję dobrobytu , wygody, jaka panuje w obozie. Tu osadzony może przebywać z rodziną nawet przez kilka dni, otrzymywać normalne posiłki. " w którym więźniowie spędzali od jednego do trzech dni z krewnymi, przybyłymi na widzenia do obozu kargopolskiego ze wszystkich stron Rosji. Jego położenie topograficzne w obozie było w pewien sposób symboliczne – wchodziło się doń przez wartownię z zony, a wychodziło już za zonę na wolnej ziemi; druty okalające obóz urywały się dokładnie w miejscu, w którym Dom Swidanij przylegał cienkim przepierzeniem do dyżurki naczelnika warty i obszernej izby dla konwojentów. Tak więc można śmiało powiedzieć, że dom, w którym więźniowie spotykali się po latach ze swymi najbliższymi, znajdował się na pograniczu wolności i niewoliprzestąpiwszy – po okazaniu przepustki i oficjalnego pozwolenia na widzenie – próg przepierzenia, wygolony, wymyty i odświętnie ubrany katorżnik wpadał prosto w ramiona, wyciągnięte ku niemu z wolności...."
"Warunkowano" tematy rozmów - np wycieńczenie fizyczne "Jeśli się zmienił nie do poznania, jeśli wychudł, posiwiał,zestarzał się przedwcześnie lub wygląda jak żywy trup, wolno mu tylko ogólnikowo i zdawkowo napomknąć, że „chorował trochę, gdyż klimat tej części Rosji mu nie służy”. - udawanie/teatr/kłmstwo W przeddzień widzenia każdy więzień obowiązany był iść do łaźni i do fryzjera, zdawał w składzie starzyzny swoje łachy, a otrzymywał na trzy dni czystą koszulę lnianą, czyste kalesony, nowe spodnie watowane i buszłat, nie znoszoną czapkę-uszankę i walonki pierwszego gatunku; od tego ostatniego obowiązku zwolnieni byli tylko ci więźniowie, którzy zdołali w kuferku obozowym przechować na ten uroczysty dzień swoje dawne ubranie z wolności lub dorobili go się – w nieuczciwy na ogół sposób – już w czasie odsiadywania kary. Jak gdyby za mało było tego szczęścia, wydawano mu chleb i talony na zupę na trzy dni z góry; cały chleb zjadał przeważnie od razu sam – żeby się raz wreszcie najeść do syta – a talony oddawał zaprzyjaźnionym współwięźniom, licząc nalicząc na żywność przywiezioną przez krewnych. Po skończonym widzeniuwięzień oddawał na wartowni do rewizji wszystko, co otrzymał przed pożegnaniem od krewnych, i szedł prosto do składu ubrań, gdzie zrzucał fałszywe piórka i przyoblekał swą dawną skórę...." przemiana
.....wydaje mi się, że wszystkie obozy pracy przymusowej w Rosji sowieckiej – choć różniły się między sobą pod wieloma względami – jedną cechę miały wspólną i niejako nakazaną z góry: za wszelką cenę starały się zachować wobec ludzi wolnych pozory normalnych przedsięwzięć gospodarczych, które tym tylko różnią się od pewnych odcinków planu przemysłowego wypełnianych na wolności, że zamiast zwykłych robotników zatrudniają więźniów, opłacając ich i traktując – rzecz prosta – nieco gorzej, niż gdyby pracowali z własnej woli, a nie pod przymusem. " pozory normlności/teatr ' Idziwna rzecz: w zonie panowało wyuzdanie seksualne, kobiety traktowało się jak prostytutki, miłość jak spacer do wychodka, a ciężarne dziewczęta z baraku matek witało się drwinami – ale Dom Swidanij ostał się w tym morzu brudu, poniżenia i cynizmu niby jedyna przystań takiego życia uczuciowego, jakiego pamięć przechowała się w obozie z wolności" warunki życia, moralność, dom Rozstania z bliskimi oznaczały rozstanie z "normalnością", więźniowie po powrocie do obozu jeszcze bardziej odczuwali nieludzkie warunki w jakich żyli, załamywali się psychicznie. Dla osób wolnych, było to niebezpieczne, ponieważ "oto bowiem posiadanie w rodzinie więźnia, „wroga ludu”,jest już samo w sobie dostatecznym dowodem, że ktoś, kto z nim współżył przez tyle lat, nie jest również wolny od kontrrewolucyjnejdżumy, skoro przestępstwa polityczne uchodzą w oczach NKWD za chorobę zakaźną. Przyszedłszy więc do NKWD po świadectwo zdrowia,petent składał tym samym pośredni dowód, że jest już najprawdopodobniej sam zarażony." rodzina/poświęcenie/ utrudnienia w widzeniu
Teatr
już opisany w dom
"...wychodziłem zazwyczaj do małego baraku w pobliżu wartowni, w którym mieścił się sklepik obozowy. Tylko w wyjątkowe dnie, raz na parę miesięcy, więźniowie-stachanowcy mogli w nim dostać po nominalnej cenie kawałek końskiej kiełbasy i funt chleba, ale sklepik otwarty był codziennie wieczorem, a w święta przez cały dzień. Przychodziliśmy doń, jak gdyby bawiąc się w teatr bez rekwizytów. W ciemnej komórce bowiem było zawsze tłoczno, a stary kulawiec Koźma stał za ladą uprzejmie uśmiechnięty i półodwrócony do pustych półek, na których dla dekoracji ustawiał równo obok siebie całą kolekcję skrzynek, puszek i próżnych butelek. Stojąc tak w zaduchu i dymie machorki, rozmawialiśmy jak w niedzielę po kościele w prowincjonalnym szynku o pogodzie, o pracy, o wiadomościach z innych „łagpunktów”, o ulubionych potrawach i cenach alkoholu: zadawaliśmy Koźmie pytania na temat pustych skrzynek, a on odpowiadał z powagą, zwracając się coraz to do kogoś innego, kusztykając żywo wzdłuż lady, pozdrawiając wchodzących i żegnając odchodzących. Znał nas wszystkich z „imia i otczestwa” i do jego obowiązków należało zamienić z każdym z więźniów parę uprzejmych słów. Była to więc czysta umowa, rzadko łamana nagłym wybuchem śmiechu, i świadcząca o tym, jak silna jest potrzeba teatru nawet u ludzi, którzy w swym ubogim życiu niewiele mogą znaleźć tematów nadających się do naśladowania w sztuce. Ta konwencja miała w sobie coś z podświadomego masochizmu, ale jednocześnie z niezrozumiałych powodów działała pokrzepiająco i odświeżająco. Po dwóch godzinach rozmowy, przekomarzania się z kulawym Koźmą, krzykliwych pozdrowień, pytań i odpowiedzi zatracaliśmy sami poczucie rzeczywistości i niewiele brakowało, abyśmy się zaczęli trącać pustymi szklankami i wychodzić chwiejnym krokiem do zony. U szczytu podniecenia rozmowy nabierały bowiem ostrości i zaczepnych akcentów, tak typowych dla pijackich burd. Wychodziłem ze sklepiku późnym popołudniem. Ten teatr nie miał nic wspólnego z fikcją – wprost przeciwnie, zastępował w każdym najdrobniejszym szczególe życie."
Teatr
W łagrze znajdował się barak „chudożestwiennej samodejatelnosti” (dosł. „działalności artystycznej”), którego naczelnikiem (zwanym „kawecze”) był niejaki Kunin. Prowadził on bibliotekę więzienną, w której znajdowały się przede wszystkim dzieła Lenina i Stalina (m.in. Woprosy leninizma – czyli sowiecka biblia) oraz broszurki „politgramoty”, służące do „nawracania” skazańców na „wiarę komunistyczną”. W baraku organizowano co jakiś czas przedstawienia teatralne i wyświetlano filmy. Jeden z nich – amerykańska produkcja o życiu kompozytora wiedeńskiego Straussa Wielki walc – zrobiła olbrzymie wrażenie na więźniach: ludzie płakali, przypominając sobie najpiękniejsze chwile życia na wolności. W przedstawieniu teatralnym brali udział skazańcy: marynarz Wsiewołod z Odessy, który wykonał swój popisowy numer, zwany „cyrkiem”, pokazując swe ciało pokryte tatuażami, Zelik Lejman, Żyd, donosiciel, współpracujący z Trzecim Oddziałem (NKWD), który grał pięknie na skrzypcach, oraz Tania, primabalerina z opery moskiewskiej. Po zakończonym spektaklu Natalia Lwowna usiłowała popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły u rąk.
'Nasz Wsiewołod zapłacił więc za swoją wyprawę marsylską podwójnie: wyrokiem dziesięcioletnim i syfilisem. Najbardziej jednak zdumiewające było to, że nie uważał bynajmniej swego losu za niezasłużony. „Życie, bratcy – kończył zawsze sentencjonalnie – jest jak fala morska. Utrzymasz się na grzbiecie – wyrzuci cię na bezpieczny brzeg; nie utrzymasz się – poniesie cię coraz dalej od brzegu”. „Cyrk” Wsiewołoda był czymś niezwykłym. Miał wytatuowane na całym ciele – na piersiach, ramionach, brzuchu i udach – postacie akrobatów, klownów i tancerek, obręcze i przeszkody, lwy, słonie i konie z pięknymi kitami na głowach i w zdobnej uprzęży. Uproszony przez więźniów, rozbierał się do naga, siadał na ławce przy piecu i naciągając umiejętnie skórę to na brzuchu, to na udach, to na piersiach, to na bicepsach – kurcząc ją i rozkurczając – odgrywał w sposób genialny najprawdziwsze sceny cyrkowe: lwy przeskakiwały w powietrzu przez obręcze, konie brały przeszkody, słonie stawały na tylnych nogach, tancerki wiły się w nieprzytomnych skrętach ciała, błazny w wysokich spiczastych czapach i bufiastych szarawarach fikały kozły, piramidalnie ustawieni akrobaci stąpali ostrożnie na lince. Rozgrzawszy się, Wsiewołod stawał się prawdziwym artystą: zapominał o otoczeniu, poruszał szybko rękami jak wirtuoz biorący ostatnie akordy, skręcał się, wydłużał i kurczył, a jego krępa, szeroka postać wydawała się istotnie areną cyrkową, którą w nieprzytomnej orgii tratują ludzie i zwierzęta. Po dziesięciu minutach opadał ze znużenia, wycierał marynarską koszulką pot z całego ciała i wodził dokoła tryumfalnym spojrzeniem maleńkich chytrych oczu, poruszając przy tym jak chrabąszcz wąsikami i spłaszczonym nosem. W baraku długo rozbrzmiewały brawa – więźniowie przepadali za „cyrkiem” Wsiewołoda. „Artysta, artysta – mówili z przejęciem, podając mu usłużnie części ubrania, a czasem nawet kawałek chleba – u niego kawecze w sztanach”. cyrk/wina/ucieczka od rzeczywistości/ zbrodnia i kara
Teatr
Wychodził na proscenium, witał ukłonem „naczalstwo” i dawał więźniom znak, aby się uciszyli. „Zakluczonnyje – rozpoczynał swoje tradycyjne przemówienie – władza sowiecka umie przebaczyć i ocenić uczciwą pracę. Plan produkcyjny powierzony obozowi został wypełniony. W nagrodę za to zobaczycie za chwilę... Ten akt wyrozumiałości powinien was zachęcić do jeszcze bardziej wytężonej pracy dla dobra naszej sowieckiej ojczyzny, której staniecie się kiedyś również pełnoprawnymi obywatelami”. Przez widownię przechodził pomruk zadowolenia. Teatr miał w sobie istotnie coś z przedsionka wolności. Na pierwszym za mojej bytności w obozie przedstawieniu dawali – jak już wspomniałem – film amerykański z życia Straussa Wielki walc. Poprzedził go krótkometrażowy film sowiecki, którego treścią był wyjazd grupy studentów-komsomolców z Moskwy na roboty rolne w czasie ferii letnich. Utrzymany w tonie propagandowym, pełen przemówień, deklaracji i pieśni o Stalinie, miał jednak kilka pięknych zdjęć i zabawny epizod, który rozśmieszył więźniów do łez. Jeden ze studentów – jak sądzić można było z wyglądu i akcentu rosyjskiego, Żyd – nie mógł sobie pierwszego dnia poradzić z łopatą, i oparłszy ręce na stylisku, zadumał się: „Nie dla mnie łopata. U mienia baszka rabotajet, nie ruki”. Na sali rozległy się śmiechy. „Widzisz go – wołali więźniowie – kakoj chitrienkij Jewriej! Naczelnikować mu ochota! A kopać ziemię to kto będzie? Do łagru by go na roczek, dwa!” Kiedy film skończył się wreszcie tryumfem dobra i niezdarny student zajął pierwsze miejsce w socjalistycznym wyścigu pracy, a potem z ogniem w oku wygłosił przemówienie o ustroju, w którym praca rąk wyniesiona została na najwyższy piedestał, widownia siedziała niepocieszona i pogrążona w milczeniu. Milczenie było jedyną bronią, na jaką stać było więźniów..."
Sen
"Reszta spała w martwej ciszy baraku gorączkowym snem agonii, łapiąc ze świstem półotwartymi ustami powietrze, przewracając się niespokojnie z boku na bok, majacząc i szlochając rozdzierającym szeptem przez sen. Mnie samemu śniły się wówczas sceny erotycznoludożercze; miłość i głód wróciły do swego wspólnego pnia biologicznego i wyzwoliły z najgłębszych zakamarków podświadomości kobiety ulepione z surowego ciasta, pokąsane w niesamowitych orgiach, ociekające krwią i mlekiem, oplątujące rozpaloną głowę ramionami pachnącymi jak świeże pędy. Budziłem się zlany potem i zaczadzony... " sen- brat śmierci, eros i tanatos
"Obóz zapadał powoli w sen. Około północy w baraku rozlegało się już pierwsze chrapanie, a w ślad za nim zrywały się ze świstem ciche i przejmujące jęki. Po chwili potężniały, przybierały na sile i zamieniały się prawie w przeciągłe zawodzenie, przerywane suchym łkaniem. Nagle ktoś krzyknął gwałtownie, ktoś inny zrywał się ze snu i ze skrzyżowanymi na piersiach rękami – jak gdyby bronił się przed nieznanym napastnikiem – siadał na pryczy, wodząc dokoła błędnym spojrzeniem, i oprzytomniawszy naraz, kładł się na powrót na swoim barłogu z rozdzierającym westchnieniem. Wystarczyło obudzić się późno po północy, aby znaleźć się już – jak w sercu wzbierającej burzy – wśród bezładnych majaczeń sennych, nieprzytomnych okrzyków, w których imię Boga przeplatało się z imionami wzywanych nadaremnie krewnych, spazmatycznych szlochów i przeraźliwych jęków. Więźniowie szamotali się niespokojnie we śnie, chwytali się za serce, uderzali wstrząsanymi płaczem ciałami o twarde wyrko pryczy, zasłaniali się przed czymś szeroko rozpostartymi dłońmi, powtarzali monotonnie swoje „pomiłuj”. sen męczący/sen podświadomość brak snu, jako metoda śledcza
Kobieta
r"W roku 1940 szczątkowe formy „republiki więźniów” istniały już tylko po to, żeby ułatwić „urkom” nocne łowy na nowo przybyłe kobiety. Półtora roku temu bowiem założony został w obozie pierwszy barak kobiecy. Trzeba tu oddać sprawiedliwość NKWD, które przyglądało się na ogół temu chrzestnemu tarłu przez palce, że dozwalało tylko na polowanie w zonie; drzwi do baraku kobiecego znajdowały się na odległość celnego strzału z wartowni. Nowo przybyłe kobiety były na ogół uprzedzane przez stare „łagiernice” o grożącym niebezpieczeństwie, ale zdarzały się wypadki, że nie dawały tym ostrzeżeniom wiary. Skargi zanoszone nazajutrz po wypadku na wartownię były przyjmowane drwinami, a zresztą, któraż rozsądna kobieta miała ochotę narazić się na bezlitosną, ślepą mściwość „urków” w obozie? gwałty, samowola Osiem cieni rozbiegło się bezszelestnie po lewym brzegu wklęśnięcia i rozstawiło więcierz u wylotów poprzecznych ścieżek, tuż za węgłamiwygiętych w wachlarz baraków. Dziewczyna szła prosto w jego serce. W ciszy pogrążonego w śnie obozu zaczynały się nocne łowy. (...) Jeszcze nie doszła do zakrętu ścieżki, gdy zza węgła wynurzył się pierwszy cień i zastąpił jej drogę. Dziewczyna drgnęła, zatrzymała się i wydała lekki okrzyk. Cień skoczył zwinnym susem do jej gardła, chwycił jedną ręką za kark, a drugą zatkałusta. Dziewczyna wyprężyła się łukowato do tyłu i oderwawszy lewą nogę od ziemi, wpakowała ją zgiętym kolanem w brzuch napastnika,a obiema rękami wczepiła się w jego brodę, odpychając od siebie z całych sił olbrzymi łeb w uszance. Cień zatoczył lewą nogą wprawnyruch półkolisty w kształcie sierpu i mocnym uderzeniem podciął znienacka jej nogę, wrośniętą w ziemię. Zwalili się oboje w zaspęśnieżną dokładnie w chwili, gdy pozostałych siedmiu nadbiegło z dwóch stron na pomoc. Powlekli ją, trzymając za ręce i głowę o rozwianych włosach, w dół wklęśnięcia na zawaloną śniegiem ławkę, która sterczała czarną kresą poręczy w odległości dwudziestu metrów od baraku. Pierwszego przyjęła wściekłym wierzganiem oswobodzonych nagle z żelaznego uchwytu nóg, ale rychło ucichła znowu, zdławiona spódnicą zarzuconą na głowę i ogromną łapą Kowala, przyciskającą przez płótno jej twarz do blatu ławki. Pierwszy przygwoździł jednym kolanem jej prawą nogę do oparcia ławki, a drugim wparł się w wewnętrzną stronę uda zawieszonego w próżni, które kleszczowym ruchem próbowało zewrzeć się jak ramię zawiasu. Gdy dwaj po bokach trzymali ją za ręce, pierwszy półklęcząc zdzierał z niej majtki i odpinał spokojnie spodnie. Po chwili jej ciało zakołysało się konwulsyjnie, tak że Kowal musiał w takt nierównych drgań popuszczać lekko rozczapierzony kaganiec swej dłoni na jej głowie. Drugi i trzeci mieli już ułatwione zadanie i ośmieleni nagłym spokojem jej ciała próbowali niecierpliwymi dłońmi odszukać w pomiętym kłębku spódnicy i bluzek jej piersi. Przy czwartym jednak udało jej się uwolnić głowę z rozluźnionego uścisku palców Kowala i w mroźnej ciszy zony rozległ się krótki, gardłowy krzyk, nabrzmiały łzami i zduszony kneblem z sukna. Z najbliższego „bociana” zaspany głos zawołał: „Riebiata, wy czto że, czełowieczeskogo pozora u was niet”. Ściągnęli ją z ławki i jak kukłę z łachmanów powlekli za barak, do latryny.
Kobieta
"Zaraz potem spostrzegłem przez mojego „judasza” w szybie Kowala, odprowadzającego dziewczynę do baraku kobiecego. Szła wolno, potykając się i zataczając na ścieżce, z głową przekrzywioną na stronę i rękami skrzyżowanymi na piersiach, podtrzymywana w pasie mocnym ramieniem swego towarzysza. Nazajutrz wieczorem Marusia przyszła do naszego baraku. Miała jeszcze ślady skrzepłej krwi na twarzy i podsiniaczone oczy, ale wyglądała ładnie w kolorowej spódnicy i białej, cyfrowanej bluzce z czystego lnu, w której kołysały się, puszczone luzem, dwie piersi wielkie jak bochny chleba. Usiadła, jak gdyby nigdy nic, na pryczy Kowala plecami do pozostałych „urków” i przytuliwszy się do niego, lekko szeptała mu coś na ucho, całując go ze łzami w oczach w ospowaty policzek i po rękach. ..." miłość/gwałt/kobieta
"Została na noc, budząc nas ciągle z napiętego gorączkowymi rojeniami snu słowami najczulszej miłości, pomieszanymi z własnymi zachłystami bólu i miarowym sapaniem Kowala. Wymknęła się z baraku przed świtem, a za nią stąpał ostrożnie na chwiejących się nogach ogłupiały i zaczadzony kochanek. Odtąd przychodziła już codziennie i nieraz śpiewała przed zapadnięciem nocy mocnym głosem, który przechodził pod koniec każdej frazy w zawodzący jękliwie pisk, „czastuszki” ukraińskie o chłopcu, co „chodił wozle doma mojego”, i o tym, jak „choroszo s mołocznicoj żywiotsia”. miłość/muzyka
"Któregoś wieczoru, gdy Marusia, która nie odzywała się do nikogo w naszym baraku, siedziała jak zwykle obok Kowala otoczywszy go w pasie splecionymi ramionami, jeden z „urków” trącił ją lekko w plecy i przemówił do niej parę słów. Dziewczyna rozplotła wolno dłonie, odwróciła głowę i przeszyła go nienawistnym spojrzeniem; nagle poderwała się całym tułowiem do przodu i z błyskiem śmiertelnie ranionego zwierzęcia w oczach splunęła mu prosto w twarz. Oślepiony „urka” cofnął się, obtarł lewym rękawem twarz i rozczapierzywszy dwa palce prawej ręki, odwinął się do ciosu. W tej chwili Kowal runął na niego z pryczy jak jastrząb. Szamotali się chwilę, a gdy ich rozłączono, Kowalowi przyglądało się spode łba siedem wrogich par oczu. Odwrócił się do wtulonej w kąt Marusi, obciągnął na sobie podartą rubaszkę i głosem, od którego cierpła skóra, wycedził przez zaciśnięte zęby: „Kładź się, suko, i rozbieraj, bo uduszę”. Po czym do towarzyszy: „Bieritie, bratcy”. zazdrość/miłość/zdrada
Pierwszy poszedł opluty „urka”. Marusia brała ich teraz w siebie bez sprzeciwu, rozchylając łagodnie uda, kładąc dłonie na kołyszących się zadach i nie broniąc się nawet, gdy nieprzytomnie rozbieganymi rękami miętosili jej piersi. Jej oczy, rozwarte szeroko w zwieszonej z pryczy głowie, wpatrywały się tylko uporczywie w siedzącego przy stole Kowala, a jej blade wargi szeptały cicho: „Prosti, Timosza, prosti”. Kowal nie ruszył się z miejsca, gdy wychodząc z baraku, spojrzała nań raz jeszcze wzrokiem przepełnionym bezgraniczną i podeptaną miłością. W powietrzu unosił się jeszcze długo po jej wyjściu ostry zapach potu, spermy i chwoi.
Kobieta
Po trzech dniach Marusia odeszła od nas na własną prośbę z etapem więźniów do Ostrownoje, a wśród ośmiu „urków” w brygadzie zapanowało na powrót braterstwo broni, nie zakłócone już do końca mojego pobytu w obozie żadnym szczątkowym uczuciem ludzkim. godność/miłość/zdrada
"Tak czy owak prawdą jest, że głód najczęściej łamał kobiety, kiedy je zaś raz złamał, nie było już zapory na równi pochyłej, po której staczały się na samo dno upodlenia seksualnego. Niektórym przyświecała w tym nie tylko nadzieja polepszenia swej doli lub znalezienia możnego opiekuna, ale i nadzieja macierzyństwa. Nie należy tego rozumieć zbyt sentymentalnie. Cała rzecz polega na tym, że kobiety ciężarne zwolnione są w obozie od pracy na trzy miesiące przed rozwiązaniem i na sześć miesięcy po urodzeniu dziecka. Sześć miesięcy to był okres przewidziany na odkarmienie dziecka do stanu, w którym można je było odebrać matce i uwieźć w niewiadomym kierunku. Barak macierzyński w Jercewie pełny był zawsze ciężarnych kobiet, które z wzruszającą powagą popychały przed sobą niewidzialne wózki swych pękatych brzuchów, spiesząc do kuchni po zupę. O uczuciach natomiast, o prawdziwych uczuciach, trudno jest mówić, gdy się uprawia miłość na oczach współwięźniów lub w najlepszym razie w składzie starych ubrań na przepoconych i śmierdzących łachach obozowych. Po latach zostaje z tego wspomnienie wstrętu, podobne do grzebania się w szlamie opróżnionej sadzawki, głęboka niechęć do siebie i do kobiety, która zdawała się niegdyś tak bliska..." upodlenie/macieżyństwo/ moralność/głód
"Polka, córka oficera z Mołodeczna. Była naprawdę śliczna: smukła i wiotka jak kłos chwiejący się na wietrze, o dziewczęco świeżej twarzyczce i maleńkich piersiach, ledwie rysujących się za granatową bluzeczką mundurka gimnazjalnego. Jury złożone z „urków” oceniło młodą klaczkę bardzo wysoko i nazywało ją odtąd – prawdopodobnie dla zaostrzenia swego proletariackiego apetytu – „generalską doczką”. Dziewczyna trzymała się jednak świetnie: wychodziła do pracy z podniesioną dumnie główką i błyskawicami gniewnych spojrzeń przeszywała każdego mężczyznę, który ośmielił się do niej zbliżyć. Wracała wieczorem do zony trochę pokorniejsza, ale dalej nieprzystępna i skromnie wyniosła. Prosto z wartowni szła do kuchni po zupę i nie wychodziła już nigdy z baraku kobiecego po zmroku. Wyglądało więc na to, że nie wpadnie tak łatwo w sidła nocnych łowów, a możność złamania jej głodem przy pracy utrudniał fakt, że przydzielona została do mieszanej kobieco-inwalidzkiej brygady 56., która na bazie żywnościowej przebierała jarzyny lub łatała worki. (Więźniowie z 56. nie mieli wprawdzie dostępu do naszych źródeł kradzieży, ale praca ich była stosunkowo lekka). Nie znałem jeszcze wówczas na tyle obozu, aby móc przewidzieć, jak się ta cicha walka skończy, toteż bez wahania przyjąłem zakład o pół pajki chleba z inżynierem Polenko, zawiadowcą składu jarzyn na bazie, że dziewczyna nie ulegnie. Cała ta gra podniecała mnie w sposób, że tak powiem, patriotyczny – zależało mi na tym, żeby barwy biało-czerwone załopotały dumnie na maszcie zwycięskiej cnoty." patriotyzm/ godność/
Kobieta
"Wykorzystując swą pozycję tragarza zaprzyjaźnionego z „urkami”, zagrałem więc nieuczciwie wobec Polenki i przedstawiwszy się dziewczynie jako student z Warszawy (żeby uniknąć pozorów mezaliansu), zaproponowałem jej fikcyjne małżeństwo, które w ramach etyki obozowej uchroniłoby ją na pewien czas od łapanki przez osobliwe ius primae noctis. Nie pamiętam już teraz, co odpowiedziała, ale musiało to być coś w rodzaju „jak pan śmie”, bo dałem za wygraną. Polenko dostał ją do składu jarzyn i pilnie doglądał, żeby nie kradła nadpsutych marchewek i solonych pomidorów z beczek. Mniej więcej w miesiąc po zakładzie przyszedł wieczorem do naszego baraku i bez słowa rzucił na moją pryczę podarte majtki kobiece. Odważyłem mu dokładnie, i również w milczeniu, pół pajki chleba." małżeństwo/rycerskość/zakład/głód/upodlenie
"Odtąd dziewczyna odmieniła się zupełnie. Nie spieszyła się jak przedtem po zupę do kuchni, ale wróciwszy z bazy, goniła się po zonie do późnej nocy jak nieprzytomna kotka w okresie marcowego parzenia. Miał ją, kto chciał, pod pryczą, na pryczy, w separatkach techników, w składzie ubrań. Ilekroć mnie spotykała, odwracała głowę, zaciskając konwulsyjnie usta. Raz tylko, gdy zaszedłszy przypadkowo do składu kartofli na bazie, przyłapałem ją na kartoflisku z brygadierem 56., garbatym pokurczem Lewkowiczem, wybuchnęła spazmatycznym płaczem i wracając wieczorem do zony, tamowała łzy dwiema drobnymi piąstkami. Spotkałem ją w roku 1943 w Palestynie. Była już zupełnie starą kobietą. Zmęczony uśmiech na pomarszczonej twarzy odsłaniał szczerby w spróchniałych zębach, a przepocona koszula drelichowa pękała od dwóch obwisłych piersi, wielkich jak u karmiącej matki." upodlenie/przemiana
Tym razem chodziło o kruczowłosą Tanię, śpiewaczkę opery moskiewskiej, która przypłaciła wyrokiem dziesięcioletnim parę nadprogramowych tańców na balu dyplomacji zagranicznej. Skierowano ją z miejsca jako „politycznie podejrzaną” do brygady „lesorubów”. Cóż ta filigranowa dziewczyna o wąskich, delikatnych dłoniach mogła robić w lesie? Chyba tylko dorzucać gałęzie do ogniska, gdyby trafiła na ludzkiego brygadiera. Miała jednak nieszczęście podobać się niskiemu „urce” Wani i olbrzymim toporem oczyszczała zwalone jodły z kory. Wlokąc się o parę metrów za brygadą rosłych chłopów, przychodziła wieczorami do zony i resztkami sił ruszała do kuchni po swój „pierwszy kocioł” (400 gramów chleba i dwa talerze najrzadszej zupy – poniżej 100% normy). Było widoczne, że ma gorączkę, ale „lekpom” (pomocnik lekarza, coś w rodzaju felczera) przyjaźnił się z Wanią i nie chciał jej dać za nic zwolnienia. Trwało to wszystko dwa tygodnie; po upływie tego rekordowego jak na brygadę leśną terminu Tania przydreptała wieczorem do baraku „lesorubów” i nie patrząc w twarz brygadierowi, zwaliła się ciężko na jego pryczę. Miała ten szczęśliwy instynkt, że potraktowała całą sprawę na wesoło i została czymś w rodzaju markietanki brygadowej aż do chwili, gdy jakaś pożądliwa łapa naczelnika wyciągnęła ją za włosy z grzęzawiska i posadziła za stołem rachmistrzów obozowych. Słyszałem ją potem parę razy śpiewającą ładne piosenki rosyjskie w baraku „chudożestwiennoj samodiejatielnosti” Historia Tani/awans/głód
Kobieta
Natalii Lwowna, która pracowała w biurze rachmistrzów obozowych pożyczyła Herlingowi - Grudzińskiemu "Zapiski z martego domu" - . W ciągu dwóch miesięcy dwukrotnie przeczytał je po kryjomu, a przytłaczające przesłanie książki, mówiące o tym, że „życie to cień niekończącej się agonii codziennego konania”, spowodowało, iż zaczął zastanawiać się nad „samouprzedzeniem [własnej śmierci] przez samobójstwo”. Natalia Lwowna ukazana została jako obozowa „egzystencjalistka”, szukająca pociechy w możliwości wyboru śmierci, która przerwałaby beznadziejny krąg życia w rozpaczy. Według niej Zapiski z martwego domu pokazują, że historia Rosji carskiej i bolszewickiej stanowi jedno, nieprzerwane pasmo udręk rosyjskiego ludu, którego przeznaczeniem jest niewola i bezbrzeżne poczucie beznadziejności istnienia: „Gdy nie widać już znikąd ratunku, najmniejszej szczeliny w otaczającym nas murze, gdy nie można podnieść ręki na los właśnie dlatego, że jest losem, pozostaje jeszcze jedno – obrócić ją przeciwko samemu sobie. Och, pan nie potrafi chyba zrozumieć jaka pociecha tkwi w odkryciu, że ostatecznie należy się tylko do samego siebie – przynajmniej w wyborze rodzaju i czasu śmierci... Tego mnie nauczył Dostojewski. Kiedy w roku 1936 znalazłam się w więzieniu, cierpiałam bardzo; wydawało mi się, że pozbawiono mnie wolności bo w jakiś sposób na to zasłużyłam. Ale teraz! Teraz, kiedy wiem, że cała Rosja była zawsze i jest po dziś martwym domem, że zatrzymał się czas pomiędzy katorgą Dostojewskiego i - 15 - Inny świat – notatki. [PR] naszymi własnymi mękami – jestem wolna, zupełnie wolna! Umarliśmy już dawno, a tylko nie chcemy się do tego przyznać. Niech pan pomyśli: tracę nadzieję, gdy odżywa we mnie pragnienie życia; odzyskuję ją na nowo, gdy odczuwam w sobie pragnienie śmierci” literatura/Zapiski z martwego domu
" moja sąsiadka, Natalia Lwowna. Znałem ją od dawna, ale tylko przelotnie. Wiedziałem, że pracuje w biurze rachmistrzów obozowych, mimo że brak urody powinien by ją raczej kwalifikować do lasu. W wieku dwudziestu paru zaledwie lat była już wyjątkowo stara i brzydka – ociężała, niezgrabna, o dużych, chorobliwie wyłupiastych oczach, rzadkich włosach i obwisłych policzkach, na których pokazywały się czasem ceglaste wypieki. Należała w obozie do kilkudziesięcioosobowej grupy więźniów, którą określano skrótem KWŻD. Te cztery litery oznaczały kolej wschodniochińską (Kitajsko-Wostocznaja Żeleznaja Doroga), sprzedaną przez rząd sowiecki 23 marca 1935 roku Japonii, a raczej rządowi Mandżukuo." uroda
"W moim osobistym przekonaniu ratowała ją paradoksalnie właśnie brzydota. Nikt się nią nie interesował, nikomu więc nie mogło zależeć na tym, by ją torturą pracy zmusić do uległości. Natomiast na swój sposób rozbrajała i ujmowała wszystkich – nie wyłączając „urków” – jej niezmierna uprzejmość, stała gotowość do usług i bezinteresowność. W obozie uczucia ludzkie odżywały najczęściej wówczas, gdy litość zaspokajała resztki miłości własnej. Natalia Lwowna zdawała się być kimś tak niepozornym, że jej śmierć nie zwróciłaby niczyjej uwagi, tak jak nie zwracało niczyjej uwagi jej smutne życie.[...]
Apokalipsa
Thanks
Bibliografia http://lektury.kochamjp.pl https://polszczyzna.pl/motyw-snu-w-literaturze-swiatowej-przyklady/ Gustaw Herling Grudziński - Inny świat - zapiski sowieckie