Want to create interactive content? It’s easy in Genially!
Untitled genially
kasia.podsadniak
Created on May 25, 2020
Start designing with a free template
Discover more than 1500 professional designs like these:
Transcript
Obraz życia wsi. Obyczaje, obrzędy i wierzenia gromady lipieckiej.
Basic guide to create an awesome presentation
Reymont pokazał społeczność lipiecką w jej dniu powszednim i świątecznym: zabiegi wokół inwentarza i prace w polu, zajęcia domowe (sprzątanie, gotowanie itp.), wolny czas wypełniony pogawędkami przy płocie lub w karczmie (mężczyźni) i plotkami towarzyskimi przy lżejszych grupowych zajęciach kobiet (np. darcie pierza). Równie szczegółowo są opisane świąteczne zajęcia i rozrywki: wędrówki do kościoła, na jarmark i odpust, zabawy, a także obrzędy religijne i świeckie, zwyczajowe – chrzciny, pogrzeby z ich ludowym rytuałem, procesje, Zaduszki, Sobótki itd.
Obyczaje i zabawy ludowe
Dzięki zawartemu na kartach powieści drobiazgowemu opisowi obyczajów i zabaw ludowych dzieło Reymonta traktować można jako studium folkloru polskiego.
Z kalendarzem kościelnym powiązany jest kalendarz obyczajowo-zwyczajowy, który skłania chłopów do aktywnego uczestnictwa we wzbogacaniu lub przynajmniej – podtrzymywaniu kultury ludowej. W okresie adwentu poprzedzającego Boże Narodzenie kobiety i panny przygotowują więc ozdoby, którymi ustroją dom na Wigilię (wystrzyganki Jagusi i Józki). W dzień wigilijny cała rodzina zasiada do wieczerzy, zachowując przy tym wszelkie starodawne zwyczaje. Wkrótce potem chłopi ruszają z gwiazdą lub turoniem, aby kolędować. W okresie Wielkiego Tygodnia ci sami chłopcy urządzają pogrzeb śledzia. Z nastaniem Wielkanocy ruszają w obchód z kuraskiem.
Wystrzyganka to inaczej wycinanka. Wycinanka z papieru, jako jeden z najefektowniejszych elementów świątecznego wystroju wiejskiej izby, jest niewątpliwie najciekawszą formą i niemal symbolem polskiej sztuki ludowej.
W drugi dzień świąt Wielkanocy obwożono po wsi na dwukołowym wózku drewnianego koguta, zwanego w różnych stronach kokotem, kurkiem, kuraskiem.
Author's Name
Turoń – maszkara przedstawiająca rogate, czarne i włochate zwierzę z kłapiącą paszczą, występujące w widowiskach obrzędowych ludu polskiego w okresie od Bożego Narodzenia do Wielkanocy.
W kalendarzu obrzędowo-zwyczajowym nie brak także elementów czysto świeckich. W czasie jesiennych wieczorów sąsiadki zbierają się po chałupach, aby prząść len, czy też pomóc gospodarzom w obieraniu kapusty, a nade wszystko jednak – aby móc posłuchać opowieści bądź wspólnie śpiewać pieśni.
Ogień buzował się na kominie i rozświetlał ogromną izbę, aż lśniły się szkła od obrazów i kołysały się te światy, czynione z kolorowych opłatków i na nitkach wiszące u czarnych, okopconych belek; na środku izby leżała kupa czerwonej kapusty, a w półkole, szeroko zatoczone, twarzami do ognia, siedziały rzędem dziewczyny i kilka kobiet starszych — obierały z liści kapustę, a główki rzucały na rozesłaną pod oknem płachtę. Jaguś ogrzała ręce przy kominie, ostawiła trepy pod oknem i siadła zaraz z kraju przy starej Jagustynce, i jęła się roboty. Gwar się też w miarę podnosił, bo przybywało jeszcze kobiet i parobków, którzy wraz z Kubą znosili kapustę ze stodoły, ale częściej kurzyli papierosy i szczerzyli zęby do dziewczyn, a prześmiewali się społecznie. (…) Śmieli się z Kuby, któren niósł w płachcie kapustę i pchnięty przez kogoś, przewrócił się na środku jak długi, aż się kapusta rozleciała po izbie, a on wstawał z trudem i co się już zebrał na czworaki, to padał znowu, bo go popychali. Józia go obroniła i pomogła wstać, ale też pomstował, pomstował… I z wolna rozmowa przeszła na co innego. Wszystkie mówiły z cicha, a gwar się czynił jakoby w ulu przed wyrojem, a śmiechy szły, a przekpiwania i uciecha taka, że ino oczy się iskrzyły i gęby śmiały, a robota szła chybcikiem, ino trzaskały noże o głąby, a główki jako te kule raz wraz padały na płachtę i stożyły się w coraz większą kupę. (Fragmenty rozdziału VII, tom I)
ŻYCIE RELIGIJNE
Mówiliśmy już o tym, iż rytm chłopskiego życia wyznacza kalendarz natury i liturgii. Chłopi co tydzień podążają do kościoła na niedzielne nabożeństwa, uczestniczą w procesjach, modlą się w czasie wielkich świąt dorocznych, uroczyście obchodzą chrzciny, z szacunkiem oddają zmarłym ostatnią przysługę w czasie pogrzebów. Jeśli nawet przyjmiemy, że ich wiara nie jest zbyt głęboka, że nie we wszystkim przestrzegają przykazań Bożych i kościelnych, to rytm życia Kościoła nadaje ich życiu jakiś sens, który akceptują.
— Idą już do kościoła! — zawołał Witek, spostrzegając przez płoty i drzewa migające czerwone zapaski na drodze. Słońce przygrzewało niezgorzej, że wszystkie okna i drzwi chałup powywierano na przestrzał; gdzieniegdzie, pod przyzbami, myto się jeszcze, gdzie znowu czesano i zapletano warkocze, gdzie wytrzepywano świąteczne szmaty, zmięte całotygodniowym leżeniem w skrzyniach, gdzie już wychodzono na drogę, że raz wraz niby maki czerwone, niby georginie żółte, co dokwitały pod ścianami, libo te nagietki i nasturcje — tak szły kobiety stroగne, szły dziewczyny, szli parobcy, szły dzieci, szli gospodarze w białych kapotach, podobni do ogromnych żytnich snopów, a wszyscy dążyli wolno ku kościołowi drogami nad stawem, któren niby misa złota odbijał w sobie słońce, aż oczy raziło. A dzwony wciąż biły radosnym głosem niedzieli, odpocznienia, modlitwy.
Fragnent rozdziału IV: Kościół był zapchany do cna, aż do tego ostatniego miejsca w kruchcie, że którzy byli ostatni, to już na mrozie pod drzwiami pacierze mówili.Ksiądz wyszedł ze mszą pierwszą, organy zagrały, a naród się zakołysał, pochylił i na kolana padł przed majestatem Pańskim. I już cicho było, nikt nie śpiewał, a modlił się każdy wpatrzony w księdza i w tę świeczkę, co płonęła wysoko nad ołtarzem, organy huczały przyciszoną a tak tkliwą nutą, że mróz szedł przez kości, czasem ksiądz się odwrócił, rozkładał ręce, powiadał w głos łacińskie święte słowo, to naród wyciągał ramiona, wzdychał głęboko, pochylał się w skrusze pobożnej, bił się w piersi i modlił żarliwie. Potem zaś, gdy się msza skończyła, ksiądz wlazł na ambonę i prawił długo, nauczał o tym dniu świętym, przestrzegał przed złem, gromił, rękami wytrząchał i grzmiał tym słowem palącym, że jaki taki westchnął ciężko, kto się bil w piersi, kto się w sumieniu z win kajał, kto się zamedytował, któren znów co miętszy, a kobiety zwłaszcza, płakał — bo ksiądz mówił gorąco a tak mądrze, że każdemu to szło prosto do serca i do rozumu, juści, że tym ino, co słuchali, bo wiela było takich, których śpik morzył z gorąca.
Jednak sposób rozumienia wiary nie wywodzi się jedynie z tradycji katolickiej, czy nawet chrześcijańskiej, a ma swoje korzenie znacznie głębiej, bo w wierzeniach pogańskich. Wiara chrześcijańska przeplata się tu z wierzeniami przodków. Przenikanie się różnych tradycji doskonale widoczne jest w uroczystościach związanych z Dniem Zadusznym. Kuba najpierw uczestniczy we mszy za dusze zmarłych, a później na cmentarzu rozrzuca okruchy chleba dla dusz czyścowych. Jest to nawiązanie do obrzędu zwanego ucztą kozła.
A tam na zapadniętych grobach cicho było, pusto i mroczno — tam leżeli zapomniani, o których i pamięć umarła dawno — jako i te dnie ich, i czasy, i wszystko; tam jeno ptaki jakieś krzyczały złowrogo i smutnie szeleściła gęstwa, a gdzieniegdzie sterczał krzyż spróchniały — tam leżały pokotem rody całe, wsie całe, pokolenia całe — tam się już nikt nie modlił, nie płakał, lampek nie palił… wiatr jeno huczał w gałęziach a rwał liście ostatnie i rzucał je w noc na zatracenie ostatnie… tam jeno głosy jakieś, co nie były głosami, cienie, co nie były cieniami, tłukły się o nagie drzewa kiej te ptaki oślepłe i jakby skamlały o zmiłowanie… Kuba wyjął z zanadrza parę oszczędzonych skibek chleba, rwał je w glonki, przyklękał i rozrzucał po mogiłach. — Pożyw się, duszo krześcijańska, co cię wypominam w wieczornym czasie, pożyw się, pokutnico człowiecza, pożyw się! — szeptał z przejęciem. — Wezną to? — pytał cicho Witek zatrwożonym głosem. — Przeciech! Ksiądz żywić nie da!… w beczki drugie kładą, ale tym biedotom nic z tego… Księdzowe albo i dziadoskie świnie mają wyżerkę… a dusze pokutujące głód cierpią… — Przyjdą to?… — Nie bój się… Wszystkie te, co czyścowe męki cierpią… wszystkie. Pan Jezus odpuszcza je na ten dzień na ziemię, żeby swoich nawiedziły… — Żeby swoich nawiedziły! — powtórzył z drżeniem Witek. — Nie bojaj się, głupi, zły dzisiaj nie ma przystępu, wypominki ano odganiają go, i te pacierze, i te światła… A i Pan Jezus sam chodzi se dzisiaj po świecie i liczy, gospodarz kochany, co mu ta jeszcze dusz ostało, aż se wybierze wszystkie, wybierze… Dobrze baczę, jak matula mówili, a i stare ludzie przytwierdzają — Pan Jezus se chodzi dzisiaj po świecie! — szeptał Witek i oglądał się bacznie… — Ale, zobaczysz ta… to ino święte widzą abo i zasie pokrzywdzone najbarzej — Patrzcie no, a tam się świeci i ludzie jakieś są — zawołał Witek ze strachem wskazując na szereg mogił pod samym płotem… — To leżą ci, co ich to w boru pobili… juści… i moje pany tam leżą… i matka moja… juści… Przedarli się przez gąszcz i przyklęknęli u mogił zapadłych i tak rozwianych, że ledwie ślad ino został; ani krzyże ich znaczyły, ni drzewa jakie ocieniały, nic, jeno ten piach szczery, parę zeschłych badyli dziewanny i cisza, zapomnienie, śmierć…
Taki sposób myślenia widzimy również w innych fragmentach, w których da się zauważyć np. wiarę w zabobony. To dwa fragmenty tomu drugiego przedstawiające sceny związane z Bożym Narodzeniem:
Nie skończyli jeszcze, gdy ktosik zapukał do okna. - Nie puszczać i nie obzierać się, to złe, wciśnie się i na cały rok ostanie! — wykrzyknęła Dominikowa. (Rozdział IV, tom II)
Fragment rozdziału IV tomu II — Witek, zapal latarkę, do krów pójdziemy. W tę noc Narodzenia i każde bydlątko rozumie człowieczą mowę, i przemówić jest zdolne, że to między niemi Pan się narodził. Kto ino bezgrzeszny zagadnie — ludzkim głosem odpowiedzą; równe są dzisiaj ludziom i społecznie z niemi czujące, więc i opłatkiem trza się z niemi podzielić… Ruszyli wszyscy do obory, a Witek ze światłem przodem. Krowy leżały rzędem obok siebie i przeżuwały glamiąc powoli, ale na światło i głosy jęły postękiwać, zbierać się ciężko do powstawania a odwracać ciężkie, ogromne łby. — Tyś gospodynią, Jaguś, to prawo twoje rozdzielić między wszystkie. Darzyć ci się będą lepiej i nie chorować; jeno jutro rano doić nie można, aż wieczorem, straciłyby mleko. Jagna połamała opłatek na pięć części i przychylając się nad każdą krową, czyniła krzyż święty między rogami, a wtykała po kawałku w gębule, na szerokie, ostre ozory. — A koniom to nie dacie? — zagadnęła Józka. — Nie było ich w onym czasie przy Narodzeniu, to nie można.
Powieść z pewnością jest cennym źródłem wiedzy o wiejskiej religijności, a także sposobie funkcjonowania kościoła w życiu wsi.
KODEKS MORALNY
Powieść jest niewątpliwie interesującym studium moralności ludu wiejskiego. Pisarz nie ukrywa, że prawa rządzące wiejską gromadą nie zostały skodyfikowane w katechizmie nauczanym w Kościele, ani też w prawodawstwie przyjętym przez państwo. Chłopi sami sobie wypracowali własny kodeks moralny. Przestrzegają jego zasad pod groźbą znalezienia się poza swoją społecznością. To twarde prawa, nie zawsze sprawiedliwe. Mimo iż kodeks ów nie został nigdy spisany, wszyscy dobrze znają jego zasady, przekazywane są bowiem z pokolenia na pokolenie. Podstawową zasadą jest tu wola gromady, która jest święta dla jednostki Oczywiście moralność chłopska nie zawsze jest godna pochwały. Chłopi bywają chciwi i egoistyczni, w małżeństwach dochodzi do zdrad
STOSUNKI Z DWOREM
Chłopi przez całe wieki byli zależni od dziedzica. Zależność ta została zerwana w 1864 roku, kiedy wszedł w życie ukaz uwłaszczeniowy. Wtedy to zaistniała konieczność wypracowania nowych zasad wzajemnych stosunków. Nie było to łatwe. Tym bardziej, że ukaz carski nie uregulował sprawy serwitutów. Wielowiekowa niewola chłopów sprawiła, że spoglądali oni na dwór jako na swego największego wroga. Reymont pokazuje, że sprawy chłopskie są dziedzicowi całkiem obce. Dawne więzi łączące wieś z dworem zostają całkowicie zerwane.
Wyjątkiem jest tu Maciej Boryna. Owszem, jest podejrzliwy wobec panów jak każdy chłop. Ale nie jest to podejrzliwość chorobliwa. Reymont chciał w postaci Boryny wykreować chłopa nowego typu: wolnego, wyzbytego kompleksów. Boryna jest spadkobiercą odwiecznej, piastowskiej tradycji, ale też potrafi spojrzeć na świat w sposób inni niż jego przodkowie.
Serwitut, serwituty – uprawnienia chłopów do korzystania z dworskich łąk i pastwisk oraz lasów, będące powodem licznych zatargów między wsią a dworem. Na ziemiach polskich zostały zlikwidowane w większości do końca XIX w. Sprawę serwitutów regulowała ustawa z dnia 7 maja 1920 r. o likwidacji serwitutów na terenie b. Królestwa Kongresowego i rozporządzenie Prezydenta z dnia 1 lutego 1927 r.
Maciej składa skargę na dwór, gdyż chce na drodze sądowej otrzymać odszkodowanie za swoją krowę.Napisał skargę, wziął za nią rubla, wziął na marki drugiego i ugodził się na trzy za stawanie w sądzie, jak sprawa przyjdzie na stół. Boryna się na wszystko zgodził skwapliwie, choć mu ta pieniędzy było żal, bo miarkował, że dwór mu wszystko zapłaci, i z nawiązką. — Sprawiedliwość musi być na świecie, to sprawa wygrana! — rzekł na odchodnym. — Nie wygramy w gminnym, to pójdziemy do zjazdu, zjazd nie poradzi, pójdziemy do okręgowego, do izby sądowej — a nie darujemy. — Zaśbym tam darował swoje! — zawołał z zawziętością Boryna. — I komu jeszcze, dworowi, co ma tyle lasów i ziemi!… — rozmyślał wychodząc na rynek i zaraz jakoś przy czapnikach natknął się na Jagnę. (Rozdział V, tom I)
Młynarz przybywa do karczmy z wieścią, że dziedzic sprzedał las: A do karczmy wszedł młynarz, ogromny chłop, ubrany z miejska, z czerwoną twarzą, siwy i z małymi, bystrymi oczkami. — Pijecie se, gospodarze! Ho, ho i wójt, i sołtys, i Boryna! Wesele czy co! — Nie co insze. Napijcie się z nami, panie młynarzu, napijcie — proponował Boryna. Przepili znów kolejką. — Kiejście tacy, powiem wam nowinę, że wytrzeźwiejeta! Wytrzeszczyli na niego nieprzytomne oczy. — A to nie ma godziny, jak dziedzic sprzedał porębę na Wilczych Dolach! — A hycel, psie krótki! Sprzedał, naszą porębę sprzedał! — krzyknął Boryna i w zapamiętałości grzmotnął butelką o ziemię. — Sprzedał! Prawo jest i na dziedzica, i na kużdego, prawo jest… — bełkotał pijany Szymon. — Nieprawda! Ja, wójt, to wama mówię, że nieprawda, to wierzcie! — Sprzedał, ino że wziąć nie damy, jak Bóg na niebie, nie damy! — wołał Boryna i bił pięścią w stół… Młynarz poszedł, a oni jeszcze długo w noc radzili i odgrażali się dworowi. (Fragment rozdziału VIII, tom I)
W drugim tomie powieści spór z dziedzicem zaostrza się, chłopi nie chcą dopuścić do wyrębu lasu, ostatecznie dochodzi do bitwy, w czasie której Boryna zostaje raniony przez borowego, a inni mężczyźni trafiają do więzienia. Na skutek poniesionych ran z końcem wiosny Maciej Boryna umiera.
W intencji Reymonta Lipce stają się swoistym centrum wiejskiego świata. Wszystko, co tu się dzieje, dzieje się zarazem wszędzie. Tak samo wyglądają prace chłopów, takie same mają chłopi problemy, smutki i radości, nadzieje i kłopoty. „To powieść o każdej wsi, bo każda wieś jest tym samym Miejscem, w której rozgrywa się od wieków ten sam Spektakl życia.”
Dziękuję za uwagę! K. Golec